Hellraiser, fragment plakatu, fot. New World Pictures

„Wysłannik piekieł”. Czyli po prostu „Hellraiser”

Clare Higgins, czyli Julia Cotton z „Wysłannika piekieł” Clive’a Barkera podobno nigdy nie obejrzała tego filmu do końca. Legenda głosi, że w czasie premiery wyszła z kina i to już po dziesięciu minutach. Nie lubi horrorów, nie lubi makabry. Nic więc dziwnego, że pierwszy „Hellraiser” to było dla niej jednak zbyt wiele.

Clive Barker debiutuje

„Wysłannik piekieł” („Hellraiser”) z 1987 r.  to pierwszy pełnometrażowy film w dorobku Barkera, brytyjskiego pisarza  grozy, reżysera, malarza i scenarzysty. W świecie filmu Barker dał o sobie znać m.in. „Królem Trupiogłowym”, „Władcą iluzji” i „Nocnym plemieniem”. Ma niepowtarzalny styl i naprawdę umie przestraszyć, co doskonale widać w jego najlepszym filmie, „Hellraiserze” właśnie.

HELLRAISER,  ©New World Pictures

„Wysłannik piekieł” powstał na podstawie opowiadania napisanego przez Barkera w pierwszej połowie lat 80. Opowiadanie „The Hellbound Heart” po raz pierwszy opublikowane zostało w 1986 r. Film powstał więc już rok później. W pierwszych jego scenach, Frank Cotton, przystojny typ spod ciemnej gwiazdy, odkrywa tajemnicę magicznej kostki Lamarchanda, którą otwiera wrota piekieł i wkracza do świata, w którym rozkosz i ból idą ręka w rękę.

Wraca oczywiście na ziemię z piekielnych czeluści na skutek przypadku, ale nie przypomina już Franka ze zdjęć. Jest monstrum, które by stać się na powrót człowiekiem potrzebuje ofiar. Na szczęście na scenę wkracza brat Franka i jego znudzona żona, Julia. Julia nie może oprzeć się urokowi Franka (kiedyś mieli romans) i zgadza się na to, by dostarczyć szwagrowi ofiar (przy okazji nieźle się bawiąc). Tymczasem Cenobici, piekielne istoty, w których rękach jest życie Franka nie zamierzają odpuszczać…

HELLRAISER,  ©New World Pictures

Dramat psychologiczny i horror w jednym

Zawsze wydawało mi się, że „Hellraiser” to nie do końca horror. Owszem, jest makabryczny, momentami wręcz odstręczający, ale to też historia wiarołomnej żony, samotnej kobiety, która dla iluzji miłości jest zdolna do popełnienia prawdziwego zła. Oczywiście, cenzorzy w 1987 r.nie mieli takich przemyśleń. Film Barkera przeszedł spore cięcia, a w kanadyjskim Ontario zakazano nawet jego wyświetlania. To jednak nie przeszkodziło Barkerowi odnieść sukcesu – wyprodukowany za jeden milion dolarów „Hellraiser” przyniósł producentom niemal 20 milionów dolarów zysku. I trzy nominacje do prestiżowych Saturnów, które przyznawane są horrorom, filmom s-f i fantasy.

Wszystkie te nominacje były zasłużone, ale najbardziej chyba ta za ścieżkę dźwiękową, którą napisał Christopher Young. Jego soundtrack do „Wysłannika piekieł” mógłby równie dobrze ilustrować jakąś mroczną baśń. Napisana przez niego muzyka w 50 proc. zbudowała klimat filmu, a sam Young, który przed „Wysłannikiem piekieł” pisał ścieżki dźwiękowe do trzecioligowych gniotów nareszcie dał się poznać jako muzyczny geniusz.

Niewiele brakowało jednak, aby jego soundtrack do filmu Barkera nigdy nie powstał. Barkerowi bardzo zależało na tym, aby muzykę nagrał zespół Coil. Nie zgodzili się jednak na to producenci i w sumie – może nawet wyszło nam to na dobre. A odrzucony soundtrack i tak można odsłuchać, bo został wydany jeszcze w 1987 r.

Nie tylko Pinhead

„Hellraiser” to nie tylko Doug Bradley jako Pinhead („Gwoździogłowy”?). Choć jego twarz stała się ikoną horroru lat 80., Bradley niewiele ma w „Wysłanniku piekieł” do zagrania. Jego charakteryzacja trwała ponad sześć godzin, a on sam ma za zadanie jedynie wyglądać przerażająco. Najlepszą rolę w „Hellraiserze” stworzyła Clare Higgins –  jako zblazowana kobieta po czterdziestce, która wdaje się w romans ze stojącym jedną nogą w piekle szwagrem jest genialna. Swoją rolę powtórzyła w części drugiej i nawet została za nią nominowana do Saturna dla najlepszej aktorki drugoplanowej.
„Hellraiser” doczekał się drugiej części już w 1988 r. Doug Bradley wystąpił w siedmiu sequelach. Łącznie powstało dziewięć filmów pełnometrażowych, ostatni – w tym roku (choć powstał dzięki kampanii crowdfundingowej i nie jestem pewna, czy powinnam wliczać go do kanonu). Brakuje im jednak klimatu, szczypty groteski i cóż – ręki Clive’a Barkera. 

Film znajdziecie na Amazonie.