Cmentarna szychta, fot. fragment plakatu, fot. Paramount

„Cmentarna szychta”. Brad Dourif energicznie żuje gumę

Gdyby nie Brad Dourif, etatowy czubek drugiego planu, „Cmentarna szychta” warta byłaby jednej gwiazdki. To on swoją charyzmą i dzięki energicznemu żuciu gumy sprawia, że film Ralpha S. Singletona w ogóle warto obejrzeć.

GRAVEYARD SHIFT, Brad Dourif, 1990

„Cmentarna szychta” to tytuł opowiadania i jednocześnie zbioru opowiadań Stephena Kinga. Film to jego adaptacja. A opowiada, podobnie jak dziełko Kinga – o gigantycznych, morderczych szczurach i grupie robotników, którzy giną w makabrycznych okolicznościach. Pojawia się też gigantyczny nietoperz.

Nie ma co doszukiwać się w tym filmie głębi, bo i tak jej nie znajdziecie. Dourif gra tutaj doświadczonego łowcę szczurów, który od czasu do czasu wprowadza ponury nastrój swoimi mądrymi opowieściami, zwykle jednak przechadza się lekko zgarbiony i rzuca spode łba groźne spojrzenia. Wydaje się nieźle bawić. I w sumie on jedyny.

GRAVEYARD SHIFT, (aka STEPHEN KING’S GRAVEYARD SHIFT), Brad Dourif, 1990. ©Paramount

„Cmentarna szychta” to horror. Dość obrzydliwy i prawdopodobnie nieoglądalny dla kogoś z awersją do szczurów. Sporo tu krwi, rozczłonkowanych ciał, brudu i beznadziei. Żaden z bohaterów nie dostanie w najbliższym czasie Nobla w dziedzinie chemii, to prości ludzie rzuceni na żer inteligentnym bestiom.

Nie można z pewnością „Cmentarnej szychcie” odmówić klimatu – powstała w latach 90. za grube jak na taki film pieniądze (ponad 10 milionów dolarów) i zarówno szczury jak i wspomniany już nietoperz nadal prezentują się nieźle. Mroczne, brudne zdjęcia, zmęczone twarze głównych bohaterów i snujący się po ekranie Dourif – to wszystko można policzyć filmowi Singletona na plus.

Sam Singleton oprócz „Cmentarnej szychty” zrobił jeszcze kilka odcinków popularnego w USA serialu „Cagney i Lacey”. Artystyczna porażka horroru sprawiła jednak, że zajął się produkcją filmów. Film zwrócił się jednak producentom, którzy zarobili na nim milion dolarów. Mało, ale może dzięki temu nie zrazili się do prozy Kinga, którą niełatwo przetłumaczyć na język filmu, bo staje się zbyt dosłowna, a czasami – jak w tym przypadku – po prostu głupia.