„Cmentarna szychta”. Brad Dourif energicznie żuje gumę
Gdyby nie Brad Dourif, etatowy czubek drugiego planu, „Cmentarna szychta” warta byłaby jednej gwiazdki. To on swoją charyzmą i dzięki energicznemu żuciu gumy sprawia, że film Ralpha S. Singletona w ogóle warto obejrzeć.
„Cmentarna szychta” to tytuł opowiadania i jednocześnie zbioru opowiadań Stephena Kinga. Film to jego adaptacja. A opowiada, podobnie jak dziełko Kinga – o gigantycznych, morderczych szczurach i grupie robotników, którzy giną w makabrycznych okolicznościach. Pojawia się też gigantyczny nietoperz.
Nie ma co doszukiwać się w tym filmie głębi, bo i tak jej nie znajdziecie. Dourif gra tutaj doświadczonego łowcę szczurów, który od czasu do czasu wprowadza ponury nastrój swoimi mądrymi opowieściami, zwykle jednak przechadza się lekko zgarbiony i rzuca spode łba groźne spojrzenia. Wydaje się nieźle bawić. I w sumie on jedyny.
„Cmentarna szychta” to horror. Dość obrzydliwy i prawdopodobnie nieoglądalny dla kogoś z awersją do szczurów. Sporo tu krwi, rozczłonkowanych ciał, brudu i beznadziei. Żaden z bohaterów nie dostanie w najbliższym czasie Nobla w dziedzinie chemii, to prości ludzie rzuceni na żer inteligentnym bestiom.
Nie można z pewnością „Cmentarnej szychcie” odmówić klimatu – powstała w latach 90. za grube jak na taki film pieniądze (ponad 10 milionów dolarów) i zarówno szczury jak i wspomniany już nietoperz nadal prezentują się nieźle. Mroczne, brudne zdjęcia, zmęczone twarze głównych bohaterów i snujący się po ekranie Dourif – to wszystko można policzyć filmowi Singletona na plus.