Forteca, 1992, fot. Fortress Films, okładka wydania bluray, fot. Dimension Films

„Forteca”. Christopher Lambert wita w 2017 roku

Rok 2017 nie przedstawia się w „Fortecy” zbyt optymistycznie. W dystopicznym, futurystycznym świecie, całkowicie kontrolowanym przez korporacje i siły militarne, można mieć tylko jedno dziecko. John Brennick i jego żona, Karen, własnie spodziewają się drugiego potomka. Ich pierwszy syn nie żyje, ale prawo jest bardzo rygorystyczne. Jedno dziecko na parę. Każdego, kto zlekceważy ten zakaz, czeka surowa kara. Po nieudanej próbie ucieczki do Kanady, John i Karen zostają schwytani. On trafia do więzienia na 31 lat, ona – wpada w oko okrutnemu naczelnikowi, który wymusza na niej uległość, przekonując, że w ten sposób kobieta pomoże mężowi. A John potrzebuje każdej pomocy.

Forteca, 1992, fot. Fortress Films

Więzienie w którym zostaje zamknięty, to futurystyczna kolonia karna. Nie bez powodu „Forteca” nazywana jest remakiem „Osadzonego” z Sylvestrem Stallonem. Tylko że w sosie sci-fi. Brennick musi przetrwać tortury, upokorzenie i osamotnienie. Ale nie martwcie się – „Forteca” to przede wszystkim film akcji. Nie zabraknie w nim wybuchów, efektownych ucieczek i strzelanin. W środku tego wszystkiego – jest on, Christopher Lambert, legenda kina VHS, który powiewa długimi włosami i wymierza sprawiedliwość, jak robił to już wielokrotnie w rozmaitych perłach kina klasy C.

Christopher Lambert w latach 90. miał wyraźną słabość do tańszego, ale nie mniej efektownego kina futurystycznego. Oprócz „Fortecy” (i nieszczęsnej „Fortecy 2”) nakręcił jeszcze „Adrenalinę”, „Nirvanę” i osadzonego w przyszłości „Beowulfa”, który na szczęście dla widzów stał się już przeszłością. „Forteca” to prawdopodobnie najlepszy film z tego złotego dla Lamberta okresu. Po pierwsze wyreżyserował ją obdarzony wielką wyobraźnią i dystansem do konwencji Stuart Gordon, twórca kultowego „Reanimatora” i stały współpracownik Jeffreya Combsa. Dzięki temu „Forteca” nie jest do końca na serio, co w pewnym sensie ją ratuje.

Forteca, 1992, fot. Fortress Films

Poza tym film Gordona miał całkiem niezły budżet. Za osiem milionów dolarów udało się stworzyć przekonującą wizję ponurej przyszłości, w której każdy krok człowieka kontroluje korporacja, a życie ludzkie nie ma większego znaczenia. Christopher Lambert był w 1992 roku gwiazdą i to nie ulega wątpliwości. Wciąż jeszcze skąpany w blasku „Nieśmiertelnego” znajdował się wówczas u szczytu popularności, choć już coś zapowiadało gwałtowny upadek – chociażby „Nieśmiertelny II”, który jest jednym z najgorszych sequeli w historii kina.

Forteca, 1992, fot. Fortress Films

Ale oprócz Lamberta, Gordonowi udało się przekonać do swojego filmu kilka innych znanych nazwisk. Kurtwood Smith („RoboCop”, „Rambo III”) wcielił się w Dyrektora Poe, okrutnego naczelnika więzienia, Jeffrey Combs – w D-Daya, a znany jako Romeo ze „Świętych z Bostonu 2” Clifton Collins Jr. zagrał Gomeza. W ukochaną żonę głównego bohatera wcieliła się piękna Loryn Locklin, która po „Fortecy” zagrała kilka pomniejszych ról i zniknęła, choć z Lambertem spotkała się jeszcze na planie filmu obyczajowego „Operacja Splitsville”.

Początkowo rolę Brennicka miał zagrać Arnold Schwarzenegger, ale zrezygnował z projektu po to, by wystąpić w „Bohaterze ostatniej akcji”. Dzięki temu Lambert mógł ponownie zapisać się w pamięci fanów kina klasy B. Są tacy, dla których „Forteca” jest jednym z najbardziej niedocenionych filmów sci-fi lat dziewięćdziesiątych. Może to prawda?

Jednak dobre wrażenie nieco zanika w zestawieniu z częścią drugą, która premierę miała w roku 2000 i w którym Brennick raz jeszcze musi uciec z więzienia. Tym razem jeszcze lepiej strzeżonego i jeszcze bardziej nowoczesnego. Ale ucieczka za drugim razem traci swój urok, dlatego omijajcie część drugą szerokim łukiem.

1 thought on “„Forteca”. Christopher Lambert wita w 2017 roku

Comments are closed.