„Sinbad i oko trygrysa”. Patrick „syn Johna” Wayne w roli Sinbada

Kiedy byłam mała, „Sinbad i oko tygrysa” był jednym z moich ukochanych filmów. Mogłam go oglądać w nieskończoność za każdym razem denerwując się, czy książę Kassim pozostanie pawianem, czy też klątwa zostanie z niego zdjęta. Ostatnio, chyba po 22 latach obejrzałam film Sama Wanamakera i wydaje mi się, że jako dziecko byłam pozbawiona gustu.

Sam Wanamaker w 1975 roku, kiedy zapadł pierwszy klaps na planie „Sinbada i oka tygrysa” nie miał zbyt dużego doświadczenia jako reżyser wielkobudżetowych produkcji. Prawdę mówiąc, nie miał go w ogóle, a reżyserskie szlify zbierał pracując dla brytyjskiej telewizji. W 1973 roku gigantyczny kasowy sukces odniósł film „Podróż Sinbada do Złotej Krainy” w reżyserii Gordona Hesslera. Film ten powstał za niecały milion dolarów, a zarobił ponad 11 milionów. Oczywiste było więc to, że producenci spróbują powtórzyć ten sukces. Tym razem Columbia Pictures wysupłała z kieszeni ponad trzy miliony dolarów i zainwestowała sporo gotówki w przełomową jak na tamte czasy animację poklatkową, która w „Sinbadzie i oku tygrysa” pozwoliła legendarnemu bohaterowi walczyć z cyklopem, gigantami i mikroskopijną wiedźmą. Co z tego, skoro scenariusz filmu pozbawiony był ikry, dialogi infantylne, a gra aktorska teatralna i momentami karykaturalna?

Jako dziecko uważałam, że fabuła filmu Wanamakera jest fantastyczna. Oto przystojny książę Kassim ma właśnie zostać koronowany na Kalifa odległej krainy. Jego zła macocha chętniej widziałaby jednak na tronie swojego bezwolnego syna, a że jest potężną wiedźmą, to rzuca na Kassima klątwę zamieniając księcia w złośliwego pawiana. Na szczęście Sinbad akurat przejeżdża w pobliżu i będzie mógł się tym zająć, zwłaszcza, że jego serce należy do siostry Kassima, pięknej księżniczki Farah, która co prawda pochodzi z Dalekiego Wschodu, ale ma rysy Brytyjki z krwi i kości, a konkretnie – Jane Seymour, późniejszej „Doktor Quinn”. Przybycie Sinbada nie jest jedynym zbiegiem okoliczności. Kolejnym jest to, że przypomina sobie o istnieniu potężnego mędrca, Melanthiusa, który może zaradzić problemowi, a jeszcze następnym – że udaje się go odnaleźć dość prędko, mimo że ma renomę mitycznego starca, o którym nie wiadomo nawet na pewno, czy istnieje.

Wiedźma, która nosi swojskie imię Zenobia rusza w pościg, a na jej łodzi wiosłuje stworzony z brązu Minoton, którego twórcy pokazują w nieco zbyt długich ujęciach, pewnie po to, aby pochwalić się, że wydali sporo pieniędzy na animację poklatkową. Mędrzec zostaje odnaleziony i okazuje się, że ma piękną córkę, która – cóż za zbieg okoliczności – zaprzyjaźnia się z księciem-pawianem. Wszyscy razem, w dość licznym gronie udadzą się na poszukiwanie siedziby starożytnej cywilizacji, która być może zna, a być może nie zna (Melanthius nie wie) sposób na złamanie klątwy. Ostatecznie, jak łatwo się domyślić, wszystko kończy się dobrze, choć nie dla Zenobii ani jej syna.

Krytycy wyśmiali film, drewniane aktorstwo i luki w scenariuszu, choć do dziś chwalą animację wykorzystaną przy tworzeniu Kassima-pawiana. Niezależnie od kiepskich recenzji, film Wanamakera zdobył pięć nominacji do Saturnów, czyli nagród przyznawanych produkcjom fantasy, horrorom i filmom sci-fi. Jane Seymour odkupiła winy i od 1977 roku zagrała w kilkudziesięciu dobrych filmach zacierając jakoś negatywne wrażenie wywołane sztywną i histeryczną rolą księżniczki Farah. O reszcie obsady filmu dziś już nikt nie pamięta. Sinbada zagrał Patrick Wayne, nominowany do Złotego Globa w latach 50. za rolę w filmie „Poszukiwacze”, w którym wystąpił u boku Johna Wayne’a, swojego ojca. Po „Sinbadzie” młodszy Wayne pojawiał się na ekranie sporadycznie.