fot. New Line Home Entertainment

„Necronomicon”. Trzy razy Lovecraft

Tylko Jeffrey Combs mógł zagrać H.P. Lovecrafta z taką brawurą i pewnością siebie. Wcielał się w końcu w bohaterów samotnika z Providence kilkakrotnie, m.in. w „Reanimatorze”, „Narzeczonej Reanimatora”, „Potworze na zamku” oraz „Zza światów”. I zawsze robił to po mistrzowsku.
W „Necronomiconie”, francusko-amerykańskiej antologii horroru z 1993 roku, z doklejonym nosem i pod krawatem, po prostu jest ojcem powieściowej grozy, choć z dużą dozą autoironii.

Jako Lovecraft szuka w tej szkatułkowej opowieści filmowej potężnej księgi Necronomicon. Kiedy wreszcie wzorem Indiany Jonesa trafia na jej trop i odnajduje w klasztornej bibliotece, podstępem dostaje się do środka i zabiera się do czytania. A na widza czekają trzy opowieści grozy luźno, lub wierniej oparte na opowiadaniach Lovecrafta.

fot. New Line Home Entertainment

Pierwsza z nich nawiązuje do słynnych „Szczurów w murach”, opowiadania napisanego przez Lovecrafta w 1923 roku, a opublikowanego zaledwie rok później na łamach magazynu „Weird Tales”. Filmowa wersja w reżyserii Christopha Gansa (Francuza, twórcy „Braterstwa wilków” i opartego na mandzie „Wybranego”), to melancholijna opowieść o utracie.

Podobnie jak w opowiadaniu, zaczyna się od wprowadzenia się do starej rezydencji potomka wielkiego niegdyś rodu. Edward De LaPoer wiele lat wcześniej przeżył osobistą tragedię. W spowodowanym przez niego wypadku samochodowym zginęła jego ukochana żona, Clara.

fot. New Line Home Entertainment

Wciąż pogrążony w żałobie przejmuje spadek gdzieś w Nowej Anglii. Tam, z zapisków zmarłego wuja, dowie się o tragedii, która miała miejsce w wiele lat wcześniej. Jego przodek stracił podczas sztormu żonę i syna. Oszalały z rozpaczy spalił Biblię, a na jej miejscu pojawiła się inna księga. Necronomicon. W oparciu o wyczytaną w niej wiedzę, próbował wskrzesić żonę i syna. Ale najbliżsi wrócili z zaświatów jako monstra i wuj Edwarda popełnił samobójstwo, aby uciec od potworności, które powołał do życia. Sam Edward wpada wtedy na pomysł: a gdyby za sprawą Necronomiconu wskrzesić Clarę?

W drugiej, reżyserowanej przez Shûsuke Kaneko (japońskiego mistrza monster movies), opowiastce grozy, można rozpoznać wątki słynnego opowiadania „Zimno” Lovecrafta. Tutaj jednak, inaczej niż w oryginale, główną rolę odgrywają kobiety.

Pewna młoda dziewczyna uciekając przez agresywnym ojczymem, wynajmuje pokój w podejrzanie mrocznej rezydencji. Od gospodyni dowiaduje się, że nie wolno jej przeszkadzać mieszkającemu na poddaszu doktorowi Maddenowi.

Pomiędzy dziewczyną a uczonym rozkwita jednak romans, a okazuje się, że Madden nie jest tak żywy, jak większość z nas. I że właściwie, jest całkiem nieżywy.

fot. New Line Home Entertainment

Trzeci, ostatni segment to nieco surrealistyczna i dość groteskowa wariacja na temat „Szepczącego w ciemności”. Za reżyserię tej części odpowiada sam Brian Yuzna, która na koncie jako reżyser ma m.in. dwa sequele „Reanimatora” i „Fausta”. Tutaj bohaterką jest młoda, ciężarna policjantka Sarah, która z właśnie ściga wraz ze swoim partnerem (zawodowym i uczuciowym) seryjnego mordercę.

Dziewczyna traci panowanie nad kierownicą. Kiedy odzyskuje przytomność i udaje jej się wypełznąć z wraku samochodu, orientuje się, że jej chłopaka ktoś już znalazł. Świadczą o tym ślady ciągnięcia czegoś ciężkiego po chodniku. Trop wiedzie do podziemi, a tam okaże się, że spotkanie z seryjnym mordercą to w porównaniu z tamtejszymi zwyczajami poobiednia herbatka.

fot. New Line Home Entertainment

„Necronomicon” to zaskakująco zręczna antologia horroru, w której nie ma miejsca na znużenie. Fani Lovecrafta będą zadowoleni, bo twórcom udało się zachować ducha twórczości mistrza grozy, a jednocześnie nieco odświeżyć napisane przez niego historie.

Z tych trzech opowieści najbardziej podobała mi się chyba pierwsza, którą wyreżyserować Gans. Miała niezwykły, melancholijny i tragiczny wymiar, jakąś głębię, która wyniosła ją ponad dwie pozostałe. Ostatni segment, w reżyserii Yuzny to trochę jazda bez trzymanki, która stawia na to, aby wywołać w widzu szok plastyczną przemocą i ohydnymi efektami specjalnymi. A nie na to, aby wzbudzić w nim prawdziwy niepokój.

Sceny z Combsem jako Lovecraftem rozładowują za to napięcie i pełnią formę przerywników w oczekiwaniu na dalsze wstrząsy. Choć w finale Lovecraft okaże się mniejszym gryzipiórkiem niż na to wygląda.


„Necronomicon” został trochę zapomniany. I zupełnie niesłusznie. Choć w chwili premiery, w 1993 roku, film zebrał pozytywne recenzje, to nie był pokazywany w amerykańskich kinach mimo imponującej obsady (zdobył za to Saturna dla najlepszego wydania filmu na VHS, choć dopiero w 1997 roku). Znacznie lepiej poradził sobie jednak w Europie i Azji.

Oprócz Combsa, zobaczycie tu takie legendy kultowego kina jak Maria Ford („Anioł zagłady”, „Powrót nienazwanego”, „Królowa szczurów”), David Warner („Gabinet figur woskowych”), Bruce Payne („Czarnoksiężnik III”), Belinda Bauer („RoboCop 2”) i weteran kina klasy b – Richard Lynch („Miecz i czarnoksiężnik”, „Inwazja na USA”, „Władca lalek 3: Zemsta Toulona”).

W małej rólce, na dalekim trzecim planie przemyka też np. sam Brian Yuzna, który wciela się w taksiarza czekającego z tykającym licznikiem na buszującego w bibliotece Lovecrafta.

Podobno Combs nie palił się do grania Lovecrafta. Jego zdaniem nie bardzo przypominał Samotnika z Providence. Kiedy zobaczył jednak, jakie cuda udało się zdziałać dzięki charakteryzacji, podobno zmienił zdanie. Trochę też kręcił nosem na reżyserię. Zupełnie niepotrzebnie. Jako Lovecraft sprawdził się świetnie, a trio reżyserów Gans-Yuzna i Kaneko spisali się świetnie. Mistrz grozy byłby zadowolony.