„Sąd ostateczny”. Ostatnie kuszenie Brada Dourifa

fot. VHSCollector.com

Tytuł tej recenzji nie jest specjalnie odkrywczy. Dokładnie taki sam swojej opinii o „Sądzie ostatecznym” nadał jeden z użytkowników IMDB, największej bazy filmowej na świecie. Ale trudno jest uniknąć skojarzeń z dziełem Scorsese, skoro film opowiada o księdzu, który w świecie klubów ze striptizem, krainie prostytucji i łatwego seksu, szuka mordercy, czyhającego  na młode kobiety, które zeszły ze ścieżki cnoty.

„Sąd ostateczny” to film wyjątkowy. To właśnie tutaj Brad Dourif, genialny aktor charakterystyczny i dyżurny „oślizgły typ” Hollywood, gra jedną ze swoich nielicznych głównych ról. I gra bohatera, szlachetnego duchownego niepozbawionego wad, człowieka targanego namiętnościami, wątpiącego w Boga i swoje dotychczasowe wybory. I choć „Sąd ostateczny” to bezsprzecznie kino klasy B, to właśnie Dourif, aktor wybitny (nominacja do Oscara za „Lot nad kukułczym gniazdem”) robi z niego coś więcej.

Dourif to aktorski fenomen. Dał się zaszufladkować jeszcze w latach 80. i nigdy nie miał specjalnej chęci na wydostanie się ze swojej szufladki naczelnego creepa. Seria o Laleczce Chucky, „Władca pierścieni”, „Diuna”, „Egzorcysta III” – w wywiadzie, który miałam okazję przeprowadzić z Dourifem, aktor przyznał, że musiał jakoś opłacać rachunki. I że skoro proponowali mu role psychopatów, to je grał. Zagrał więc ponad 100 czarnych charakterów, ale bohater „Sądu ostatecznego” nie jest jednym z nich.

Film wyszedł ze stajni Rogera Cormana. Wyprodukowany przez wytwórnię „New Concorde”, „Sąd ostateczny” odstaje jednak wyraźnie od pozostałych produkcji studia. Ponury scenariusz napisał Kirk Honeycutt, dla którego „Sąd ostateczny” jest jedynym skryptem popełnionym w karierze. A na reżyserskim stołku zasiadł Louis Morneau, którego możecie znać jako reżysera drugiej części „Autostopowicza”.

„Sąd ostateczny” był jego drugim filmem i patrząc na jego skromną filmografię, muszę chyba stwierdzić, że najlepszym. Chyba, że podejdziemy poważnie do gniota „Nietoperze”, w którym zmutowane ssaki wypowiadają wojnę małomiasteczkowemu szeryfowi.

„Sąd ostateczny” zaczyna się od zabójstwa młodej striptizerki i modelki. Chwilę przed śmiercią rozmawiała z lokalnym księdzem, Ojcem Tyrone, który na życzenie matki dziewczyny próbował jej przemówić do rozsądku. Tyrone wychodzi z mieszkania, ale słysząc krzyki, wraca. Dziewczyna umiera w jego ramionach, a on postanawia odnaleźć mordercę. Nie tylko dlatego, że zamordowano jego owieczkę. Tyrone był ostatnią osobą, która widziała dziewczynę żywą. Musi udowodnić swoją niewinność, albo pójdzie siedzieć.

Jest jeszcze tajemnica z przeszłości księdza. Młoda dziewczyna to jego córka. Bo Tyrone pewnej nocy zapomniał o ślubach czystości. Pogrążony w rozpaczy, pewien poczucia winy jako ksiądz i ojciec równocześnie, Tyrone zrywa koloratkę i zaczyna prywatne śledztwo. Zaczyna je w klubie ze striptizem, gdzie pozna seksowną kusicielką, Nicole, przyjaciółkę córki, a tropy wiodą do pewnego artysty-malarza.

Na szczęście, z mojej strony nie jest to żaden spojler – tożsamość mordercy zdradzona jest już od samego początku, znamy jego lęki, prywatne życie i środowisko, w którym się wychowywał.

„Sąd ostateczny” to film ponury, a świat w nim przedstawiony do piekło na Ziemi. Młode kobiety zdane są na łaskę mężczyzn, wygrywa silniejszy, a zło czyha na nie w najmniej podejrzanych miejscach. Sam „Sąd ostateczny” to kino eksploatacji i co do tego nie ma żadnych wątpliwości. W interesujący jednak sposób scenariusz wykorzystuje wątki znane z tego nurtu, aby opowiedzieć coś istotnego. Nawet jeśli kryje się to pod płaszczykiem kina klasy B spod szyldu Rogera Cormana.

Dourif jest gwiazdą tego filmu, ale partneruje mu kilka legend kina gatunkowego, o których wypada wspomnieć. Przede wszystkim – Maria Ford w jednej ze swych lepszych ról. I choć i tu, jak zwykle, wciela się w striptizerkę, tym razem jej postać jest nie tylko często naga, ale też – tragiczna i świadoma swego położenia. Na dalszym drugim planie przemyka Karen Black, a policjanta depczącego po piętach Tyrone’owi gra Isaac Hayes. Już same te nazwiska gwarantują rozrywkę na najwyższym niskim poziomie.