„Upiór w operze”. Romans i gore

Robert Englund już na zawsze zostanie zapamiętany jako Freddie Krueger. W latach 80. łudził się jeszcze, że może uda mu się uniknąć zaszufladkowania i „Upiór w operze” jest jednym z licznych efektów walki z wizerunkiem maniaka w pasiastym swetrze i twarzy o konsystencji pizzy. Aby to osiągnąć, zagrał jednego z najbardziej znanych maniaków w historii popkultury, bohatera klasycznej, francuskiej powieści „Upiór w operze”.

Od początku kina powstało blisko 50 filmowych ekranizacji dzieła Gastona Leroux. Do najbardziej znanych należą te w reżyserii Joela Schumachera i Ruperta Juliana, do najdziwniejszych – dwie w reżyserii Dario Argento i jedna Richarda Friedmana, w której Upiór grasuje po centrum handlowym.

Tutaj mamy do czynienia z „Upiorem w operze”, który powstał pod batutą Menahema Golana, legendarnego współwłaściciela wytwórni Cannon Films, która dała światu m.in. „Cyborga”, „Kickboxera” i Michaela Dudikoffa we wszystkich odsłonach. Pod koniec lat 80. w studio nastąpił jednak rozłam i Golan, na własną rękę rozpoczął prowadzić interesy również pod szyldem firmy „21st Century Film Corporation”, która miała zajmować się głównie dystrybucją.

fot. IMDB

Początkowo „Upiór…” miał zostać zrealizowany przez Cannon Films, ostatecznie jednak Golan zabrał scenariusz napisany oryginalnie przez Gerry’ego O’Harę do swojego nowego studia. Przerobiony przez Duke’a Sandefura, wyreżyserowany przez Dwighta H. Little („Halloween IV: Powrót Michaela Meyersa”), z nazwiskiem Englunda w materiałach promocyjnych miał stać się wielkim hitem.

Tak się jednak nie stało, choć nie oznacza to wcale, że „Upiór w operze” jest z złym filmem. Bardziej makabryczna historia Erica, oszpeconego kompozytora, który zakochuje się w pięknej sopranistce, Christine, zachowała klimat pierwowzoru, choć trup ściele się tu gęsto (Eric zrobi wszystko, aby zapewnić ukochanej sławę i uznanie) a efekty specjalne na pewno zadowolą wielbicieli gore.

fot. IMDB

Początkowo fabuła miała rozgrywać się we współczesnym Nowym Jorku, ostatecznie jednak, przeniesiona została do XIX-wiecznego Londynu. Ze znanego nam Nowego Jorku zostało zaledwie kilka scen. Christine, młoda śpiewaczka szuka jakiejś oryginalnej arii. Chce zabłysnąć na przesłuchaniu. Przyjaciółka podsuwa jej rękopis opery napisanej przez Erica Destlera, kompozytora oskarżonego stulecie wcześniej o serię morderstw. W czasie przesłuchania dochodzi do wypadku i Christine mdleje. W kolejnej scenie widzowie zostają przeniesieni wraz z bohaterką do wiktoriańskiej Anglii, gdzie zaczyna się już właściwa, znana z oryginału fabuła.

Englund jako Upiór jest charyzmatyczny, ale brakuje mu tragicznego rysu. W filmie z 1989 roku Eric przedstawiony jest bardziej jako krwiożerczy maniak, a mniej, jako chory z miłości muzyk, który zdaje sobie sprawę, że jego odpychający wizerunek może Christine odrzucić. Konwencja filmu, który jest jednak po prostu slasherem osadzonym w realiach wiktoriańskiej Anglii nie gryzie się z taką wizją. Recenzenci nie byli jednak zachwyceni i zarzucali „Upiorowi w operze”, że pomimo klimatu nie wnosi niczego nowego do opowieści.

Englundowi, niekwestionowanej gwieździe filmu na ekranie towarzyszą m.in. Jill Schoelen w podwójnej roli Christine i dziś ceniony brytyjski aktor, Bill Nighy. Schoelen, księżniczka horroru lat 80. i 90. była słusznym wyborem do roli Christine. Cztery lata po premierze filmu zrezygnowała z aktorstwa i poświęciła się rodzinie, na ekranie gwiazda „Popcornu” występowała potem sporadycznie.