„Conan Barbarzyńca”. Wojownik ze skłonnością do filozoficznych przemyśleń

Ponad 35 lat temu Conan Barbarzyńca z mieczem w garści przypuścił atak na kina. Film Johna Miliusa, reżysera „Czerwonego świtu” i „Wielkiej środy”, w roku premiery, czyli 1982, przy dość skromnym budżecie 16 mln dol. zarobił na całym świecie ponad 130 mln zielonych i stał się jednym z najważniejszych filmów fantasy w historii kina. Co odróżnia „Conana Barbarzyńcę” od kilkudziesięciu produkcji z wojownikami w futrzanych gatkach, które zalały kino gatunkowe w latach 80.? Po pierwsze, Conan to bohater świetnie napisanych opowiadań Roberta E. Howarda – mrukliwy barbarzyńca wywodzi się więc z niezłej literatury. Po drugie, współautorem scenariusza filmu jest Oliver Stone, trzykrotny zdobywca Oscara dla najlepszego reżysera, co nadało Conanowi nieco głębi i literacki sznyt, który nawet teraz, po ponad trzech dekadach, wciąż oczarowuje kolejne pokolenia widzów.

fot. kadr z filmu

Syn lekarza z wielką wyobraźnią

Po trzecie – Arnold Schwarzenegger. Austriak, były kulturysta i ex „Herkules w Nowym Jorku” w futrzanych majtkach Conana wskoczył do pierwszej ligi Hollywood. I wciąż trzyma się mocno. Rolą Conana zaczęła się jego niezwykła kariera, w czasie której zagrał m.in. w „Pamięci absolutnej’, „Terminatorze”, „Prawdziwych kłamstwach” i „Uciekinierze”. Hollywood pokochało jego groteskowy akcent, a każdy Amerykanin chciał być Arnoldem. 
Conana wymyślił na początku lat 30. obły syn lekarza, Robert E. Howard. Ponury Cymeryjczyk z filozoficznym zacięciem to jego najsłynniejszy bohater, ale Howard powołał też do życia Solomona Kane’a i Kulla, pierwowzór Conana, który w 1997 roku doczekał się nawet swojego filmu. Howard nie nacieszył się jednak zbyt długo sławą pioniera surowego fantasy. W 1936 r., w wieku zaledwie 30 lat, na wieść o śmierci matki popełnił samobójstwo pozostawiając po sobie kilkadziesiąt doskonałych opowiadań.

fot. kadr z filmu

Barbarzyńca z Cymerii

Jego Conan to refleksyjny mięśniak, który lubi czasami pomyśleć o nieśmiertelności, nieskończoności i o tym, jaką fraszką jest władza, czy bogactwo. Opowiadania o Barbarzyńcy z Cymerii są w gruncie rzeczy dość filozoficzne, momentami przypominają bajki Ezopa, choć nie brakuje w nich też nagich kobiecych biustów i krwi lejącej się strumieniami. Filmowy Conan jest mniej złożony, a twarz Arnolda nie zdradza żadnych głębszych myśli. „Conan Barbarzyńca” to solidne fantasy, w którym ważniejsza jest akcja, a główny bohater skupia się na machaniu mieczem i szukaniu zemsty, a nie na rozmyślaniach nad kształtem wszechświata. 
Sam Conan jako dziecko stał się niewolnikiem, bo jego rodzina – podobnie jak całe plemię – została zamordowana. Wyrósł jednak bardzo ładnie i awansował na gladiatora. Jako dorosły mężczyzna chce pomścić najbliższych. Jego największym wrogiem jest Thulsa Doom, charyzmatyczny czarnoksiężnik z dudniącym głosem Jamesa Earla Jonesa i słabością do demonów. To właśnie na rozkaz Dooma zmasakrowano rodzinę Cymeryjczyka.

fot. kadr z filmu

Conan i reszta ekipy

Po drodze Conan pozna piękną złodziejkę Valerię, zaprzyjaźni się z łucznikiem o imieniu Subotai, uratuje księżniczkę i wykuje swoją legendę, która będzie żyła długo po śmierci króla. Bo przeznaczeniem Conana jest królewski tron.
Ważna dla klimatu filmu była bez wątpienia muzyka. Napisał ją Basil Poledouris i stworzył jeden z najpiękniejszych soundtracków w historii kina. Ścieżka dźwiękowa z Conana to arcydzieło, które żyje poza filmem i bez niej film Miliusa na pewno nie pobudzałby wyobraźni tak bardzo, jak robi to nieprzerwanie od 37 lat.
Oprócz Arnolda w pierwszym „Conanie” zagrała Sandahl Bergman (Złoty Glob za rolę Valerii – dla najbardziej obiecującej aktorki). Ze Schwarzeneggerem spotkała się jeszcze na planie „Czerwonej Sonji”, smutnej próbie odcinania kuponów od popularności przygód Cymeryjczyka. Kariera Bergman załamała się już pod koniec lat 80., po jej roli w średnim „Mieście żab”. James Earl Jones wcielił się w Dooma, a legendarny Max von Sidov – w Króla Osrica. Arnie i Bergman sami robili swoje numery kaskaderskie, przeszli też wielomiesięczny trening. Oboje też na planie „Conana” po raz pierwszy grali w scenie miłosnej.

fot. kadr z filmu

„Conan Niszczyciel”

Gigantyczny kasowy i artystyczny sukces „Conana” sprawił, że producenci szybko zaczęli myśleć o sequelu. W 1984 r., dwa lata po premierze pierwszego filmu powstał „Conan Niszczyciel”, przyzwoita kontynuacja, której jednak czegoś wyraźnie brakowało. Prawdopodobnie świeżości, dzięki której „Conan Barbarzyńca” podbił serca widzów. „Conan Niszczyciel” uniknął Złotych Malin w najważniejszych kategoriach, statuetkę zdobyła jednak Olivia d’Abo, która w latach 80. walczyła o miano najgorszej aktorki świata z Bo Derek, zdeterminowaną kolekcjonerką anty-Oscarów.
Drugą część przygód Conana wyreżyserował Richard Fleischer, który nie najlepiej czuł się w kinie fantasy. W 1948 r. zdobył Oscara za najlepszy film dokumentalny, nic więc dziwnego, że średnio radził sobie z filmami pełnymi wojowników i magii. W 1985 r. wyreżyserował jeszcze „Czerwoną Sonję” i to był jego ostatni gwóźdź do trumny.

fot. kadr z filmu

Co po Conanie?

Arnold podpisał kontrakt na cztery filmy o Conanie. Powstały dwa. W 1997 r. do kin wszedł niepozbawiony wad, ale sympatyczny „Kull”, który pierwotnie miał być Conanem, ale Schwarzenegger wycofał się z projektu. Scenarzyści postanowili więc, że zamiast Conana, ze złem w filmie będzie walczył Kull, jego pierwsza wersja. A w roli tytułowej obsadzili Kevina Sorbo, czyli Herkulesa z telewizyjnego serialu, który niewiele miał wspólnego z mitologią grecką, ale bił rekordy popularności w połowie lat 90.
W 2011 r. premierę miała dość przyzwoita, nowa wersja „Conana Barbarzyńcy”. W buty Arnolda wszedł w niej Jason Mamoa i poradził sobie całkiem nieźle. Kolejne części jednak nie powstały. Fani Conana mogli oglądać go jeszcze na ekranie w kreskówce „Conan awanturnik” i dość kuriozalnym serialu telewizyjnym „Conan”, w którym w Cymeryjczyka wcielał się Ralf Moeller, niemiecki kulturysta o aparycji i charyzmie betonowego kloca.
W 2015 r. gruchnęła wieść, że Arnold wróci jako Conan. Projekt jednak został porzucony przez wytwórnię Universal. Sterany życiem, stary Conan z żelazną koroną na głowie wpisywałby się jednak w modę na przegranych bohaterów. Sukces „Logana” pokazuje, że widzowie chcą oglądać bohaterów strąconych z piedestału. Może jeszcze usłyszymy o Conanie, o którym milczą kroniki.