„Bilet na Hawaje”. James Bond za trzy grosze

Nagie biusty modelek magazynu „Playboy”? Są. Główny bohater o szczęce przypominającej betonowy blok? Jest. Toksyczny zmutowany wąż? Jest. Pojedynek na najeżone kolcami frisbee? Owszem. Nie ma za to: scenariusza, aktorstwa nie wywołującego politowania, fabuły i krztyny oryginalności. I właśnie dlatego „Bilet na Hawaje” z 1987 r. pozostaje jednym z najdoskonalszych złych filmów, jakie powstały.
Zacznijmy od Andy’ego Sidarisa, reżysera filmu. Niegdyś odnoszący sukcesy producent telewizyjny, a w latach 80. – ojciec chrzestny nurtu kina klasy B noszącego wiele mówiącą nazwę BBB (Bullets, Bombs & Boobs). Sidaris nakręcił od 1985 r. do 1998 r. kilkanaście produkcji spod tego szyldu. Do współpracy zapraszał czołowe modelki magazynów dla panów i króliczki „Playboya”, m.in. Julie Strain, Donę Speir, Julie K. Smith i wiele więcej. Jego filmy to dziecinne festiwale seksu, infantylnych numerów kaskaderskich, niedorzecznych scen akcji, a fabuła wydaje się być jedynie pretekstem do tego, aby zatrudnione przez Sidarisa aktorki mogły zrzucić ciuchy. Sidaris radośnie płodził kolejne filmy, czasami – tak jak w „Bilecie na Hawaje” – wieszając w pokojach bohaterów plakaty swoich wcześniejszych produkcji.

Kuse mundury agentek specjalnych

Na tle jego późniejszych filmów „Bilet na Hawaje” wypada nawet całkiem przyzwoicie, co daje nam pewne pojęcie o produkcjach sygnowanych nazwiskiem Sidarisa. Trudno jednak początkowo się zorientować, kto jest głównym bohaterem „Biletu na Hawaje” (wszystkie postaci są jednakowo papierowe), ale chyba mi się udało. Dwie wściekle seksowne agentki: Dona Speir (miss marca 1984 r.) i Hope Mary Carlton (miss czerwca 1986 r.) przypadkowo przechwytują diamenty przeznaczone dla barona narkotykowego, co oczywiście nie przypada do gustu temu ostatniemu. Na szczęście na posterunku stoi kolejny spec od tajnych akcji i wybuchów, wyciągający z kanapek tajne wiadomości Rowdy Abilene. Wspólnie cała ekipa wypowie wojnę handlarzom narkotyków, toksycznemu wężowi (zarażonemu przez trawione przez raka szczury) i innym przeszkodom, a wszystko to – w palącym słońcu Hawajów. Mundury agentek specjalnych nigdy nie były krótsze, a rzucanie frisbee – bardziej niebezpieczne. O aktorstwie nie ma tu praktycznie mowy, niektóre sceny są wręcz karykaturalne (bohaterki pozuję na tle samochodów jakby ustawiały się do rozkładówki) a dialogi wołają o pomstę do nieba: „Colleen, masz świetny tyłek”, na co Colleen odpowiada: „Ty też pielgrzymie!”.

Moda na sukces się skończyła

Główną rolę męską gra tu Ronn Moss, legendarny Ridge z „Mody na sukces” u Siderisa występujący na chwilę przed wielką sławą. W 1987 r. Moss miał na koncie właściwie jedynie role w nieznanym u nas serialu medycznym (jako paramedyk) i włoskim filmie kostiumowym „Serce i zbroja” z 1983 r. Jak łatwo się domyślić, „Bilet na Hawaje” nie zmienił reguł gry dla aktora, który do dziś znany jest najbardziej jako wielokrotnie poślubiony Brooke Logan.
Na ekranie towarzyszą mu wspomniane już wcześniej Speir i Carlton. Pierwsza z nich na fali popularności, po którą sięgnęła dzięki tytułowi przyznawanemu przez „Playboya” zagrała 20 produkcjach, choć jej sława skończyła się szybko, już w 1993 r. Druga – wystąpiła w kilku popularnych w wąskich kręgach filmach, np. „Mordzie podczas nudnego przyjęcia III”, serialu „Bastion” na podstawie powieści Stephena Kinga i zagrała malutką rólkę w „Koszmarze z ulicy Wiązów 4”. Podobnie jednak jak Speir, zakończyła karierę jeszcze w pierwszej połowie lat 90.
Sidaris nakręcił blisko 20 filmów, z których tylko „Biletowi na Hawaje” udało się zdobyć status kultowego. Zmarły w 2007 r. reżyser na koncie ma jeszcze takie dzieła, jak „Malibu Express”, „Picasso Trigger” oraz „Fit to Kill”. Wszystkie charakteryzują się krótkimi tytułami przywodzącymi na myśl przygody Jamesa Bonda. Gdyby oczywiście Bond był niezbyt rozgarniętym surferem.

Film w różnych wersjach znajdziecie np. na Amazonie.