„Barbarzyńcy”. Podwójny Conan z frytkami

„Barbarzyńcy” to klasyczne kino fantasy z niższej półki wypożyczalni VHS i jeden z najbardziej znanych filmów nurtu barbarzyńskiego kina sandałowego. Dzieło to powstało (jak wiele tanich filmów fantasy tamtego okresu) w koprodukcji amerykańsko-włoskiej. Podobnie jak za sterami „Atora-Walczącego orła” (reż. Joe D’Amato, twórca kultowego „Porno Holocaustu” i tych odsłon erotycznych przygód Emmanuelle, w których rozbudzona seksualnie bohaterka staje oko w oko z kanibalami) i „Podboju” (reż. Lucio Fulci, jeden z ojców włoskiego giallo), tutaj też zasiadł włoski wizjoner kina gatunkowego: Ruggero Deodato. Na koncie ma m.in. niesławny „Cannibal Holocaust” oraz „Wyliczankę”.

fot. kadr z filmu

Scenariusz „Barbarzyńców” skrobnął James R. Silke, który napisał też m.in. „Kopalnie króla Salomona” i „Saharę”, a film radośnie wyprodukowało studio Cannon Films, które w latach 80. zmonopolizowało rynek wideo zalewając go hitami akcji z Chuckiem Norrisem i Michaelem Dudikoffem, a które odpowiada za jedno z najważniejszych odkryć w dziejach ludzkości, czyli – odkrycie aktora w pewnym kręcącym piruety Belgu o imieniu Jean-Claude Van Damme.

Piękna, bestia i bliźniacy

„Barbarzyńcy” to klasyczna opowieść fantasy, jakich wiele w tamtej dekadzie: infantylna, okraszona słabymi dialogami i znikomą psychologią postaci, ale jednocześnie – dziwnie ujmująca.
W odległej krainie, w której problemy załatwia się mieczem i magią, spokojnie żyje pacyfistycznie nastawione do świata plemię, które na życie zarabia opowieściami, tańcem i śpiewem. Panuje nad nim piękna królowa Canary, która opiekuje się magicznym klejnotem zapewniającym jej władzę. Wraz z plemieniem podróżują trzy znajdy – narowiści bliźniacy i mała dziewczynka. Trójka ta jest nierozłączna, dopóki na plemię nie napada okrutny król Kadar, który pragnie drogocennego klejnotu, ale jeszcze bardziej – pragnie królowej Canary, w której jest beznadziejnie zakochany. W zamian za obietnicę, że dwóm chłopcom nie spadnie włos z głowy, Canary zgadza się zostać branką Kadara.

fot. kadr z filmu

I tu zaczyna się właściwa historia. Chłopcy, podobni do siebie jak dwie krople wody, Kutchek i Gore, dorastają – podobnie jak Conan – w niewoli złego króla. Z dala od siebie, przekonani podstępem, że ten drugi nie żyje, prowadzą nędzny żywot niewolników. Wbrew swej obietnicy, Kadar postanawia wystawić ich przeciwko sobie w walce. Ich twarze mają skrywać szczelnie hełmy, ale w czasie walki bracia się rozpoznają i postanawiają pomścić swoje plemię, siebie i ukochaną królową. Z pomocą młodej wojowniczki Ismeny, przeciwko Kadarowi i jego podstępnej czarodziejce, Chinie, wyruszą w podróż tyleż przewidywalną, co uroczą. Jeśli oczywiście, odrzuci się wszelkie prawa logiki i jakiekolwiek wymagania względem scenariusza.

fot. kadr z filmu

Richard Lynch, król filmowego zła

„Barbarzyńcy” kupili mnie z chwilą, gdy na ekranie pojawił się Richard Lynch w dziwacznej fryzurze zbudowanej z warkoczyków i tapirowanych pukli. Lynch to etatowy czarny charakter kina klasy B, widzom filmów fantasy znany np. z filmu „Miecz i Czarnoksiężnik” Alberta Pyuna. Jego pokryte bliznami oblicze (w latach 60., pod wpływem narkotyków dokonał samopodpalenia) wyda się też na pewno znajome fanom hitów VHS, którzy nie gardzą horrorami, tanim sci-fi (Linch grał np. w serii „Trancers”) i kinem sensacyjnym, w którym międzynarodowe kryzysy załatwia się szybkim kopniakiem („Inwazja na USA”).
Tutaj Lynch tworzy zdecydowanie najbardziej interesującą postać w całym filmie. Jego Kadar to podła szumowina, która nabiera ludzkich cech, kiedy na jaw wychodzi jego uczucie do porwanej królowej. Jest zresztą jedyną postacią, której scenarzysta nadał jakąkolwiek głębię.

fot. kadr z filmu

Nie da się tego na pewno powiedzieć o głównych bohaterach, których najlepsze sceny pokazują np. jak przy pomocy mięśni szyi rozrywają powróz. Albo poszczekują. Albo walczą i prezentują naoliwione mięśnie.
Wcielają się w nich bliźniacy Paul – Peter i David, którzy za swoje role zdobyli nominację do Złotej Maliny dla najgorszych nowych gwiazd kina.
Nimi jednak nigdy tak naprawdę nie było im dane się stać.

fot. kadr z filmu

„Barbarzyńcy” to do dziś ich największe osiągniecie, choć obaj zagrali też w „Urodzonych mordercach”. Ich sceny wylądowały jednak wycięte na podłodze montażowni. Reżyser filmu, Oliver Stone, tłumaczył później, że grali „za bardzo”, a winę wziął na siebie. W 1992 r. wystąpili też razem w komedii sensacyjnej „Podwójny kłopot”. Zaczynali jako kulturyści, a media ochrzciły ich Braćmi-Barbarzyńcami jeszcze zanim wystąpili jako tytułowi „Barbarzyńcy”.

Kobiety górą

Na tle braci Paul, wspaniale prezentuje się żeńska część obsady, która nieźle odnajduje się w tej miałkiej historii. W Canary wcieliła się piękna Virginia Bryant, która zaczynała u Lamberto Bavy, a karierę definitywnie zakończyła w 1991 r., w „Autostopie”Nikity Michałkowa.

fot. kadr z filmu

Najbardziej jednak na ekranie hipnotyzuje piękna Sheeba Alahani w roli złej Chiny. To jedyna rola w dorobku Alahani, która po premierze „Barbarzyńców” zniknęła. Na IMDB wystawiła jednak „Barbarzyńcom” recenzję i przewrotnie oceniła film na „1” dodając, że ma poczucie humoru. Wspomniała też, że zanim dostała rolę Chiny, pracowała we Włoszech jako modelka, a Sheeba Alahani to pseudonim.

fot. kadr z filmu

Oprócz Lyncha, największą karierę z obsady „Barbarzyńców” zrobiła Eva LaRue, która wciela się w przyjaciółkę tytułowych Barbarzyńców, Ismene. LaRue po premierze filmu zagrała w popularnej operze mydlanej „Santa Barbara”, a potem wystąpiła w 3. części „RoboCopa” i serialach „Wszystkie moje dzieci” oraz – ten przyniósł jej największą popularność – „CSI – Kryminalne zagadki Miami”.

fot. kadr z filmu

Film znajdziecie np. na Amazonie.