„Yor, myśliwy z przyszłości”. Barbarzyńca z fryzurą na Doris Day

Już pierwsza scena „Yora, myśliwego z przyszłości” zwiastuje katastrofę. Grający tytułową rolę Reb Brown (telewizyjny Kapitan Ameryka z lat 70.) w puklach ufryzowanych na Doris Day, pląsa po skałach w rytmie disco. Beztroski barbarzyńca odziany w futrzane gatki do tej pory żył samotnie, nie znając swego pochodzenia i przeszłości. W czasie jednej z eskapad wpada na prymitywne plemię, do którego dołącza. Należy do niego piękna Kala, która pięknie tańczy i tym zaskarbi sobie sympatię Yora.

fot. kadr z filmu

Ale sielanka nie trwa długo, plemię zostaje rozbite przez szczep jeszcze większych prymitywów, a Yor, Kala i jej opiekun ruszają w drogę. Ich celem jest odkrycie sekretu pochodzenia Yora, na szyi którego dynda tajemniczy amulet. Okazuje się, że Yor wcale nie jest mieszkańcem tego prehistorycznego na pierwszy rzut oka świata. Przybył z dobrze nam znanej Ziemi, po katastrofie nuklearnej.

fot. kadr z filmu

Jego rodzice byli jednymi z ocalałych i wraz z resztą śmiałków wyruszyli w kosmos aby szukać miejsca, w którym dałoby się założyć nową ludzkość. Na drodze stanie Yorowi Najwyższy Władca technologicznie rozwiniętych ludzi. Zasłaniając sie androidami i frazesami planuje wybić barbarzyńców do nogi. A na to Yor oczywiście nie może się zgodzić.

fot. kadr z filmu

„Yor, myśliwy z przyszłości” to tanie sci-fi z 1983 r., które powstało na kanwie argentyńskiego komiksu o tym samym tytule. Film wyreżyserował zmarły w 2002 r. Antonio Margheriti, który na koncie ma też m.in. „Apokalipsę kanibali” i „Obcych z głębi”.
„Yor…” to typowy produkt lat 80. i jeden z filmów z nurtu barbarzyńskiego fantasy, które zalało rynek VHS obfitą falą po premierze „Conana Barbarzyńcy”. Podobnie jak w większości tego typu produkcji, także tutaj bohaterowie są dziecinni, dialogi słabe aż do bólu zębów, a kobiece bohaterki mają jedynie ładnie wyglądać i głośno krzyczeć w opresji.

fot. kadr z filmu

Reb Brown budzi raczej śmiech, a nie sympatię. Pozbawiony charyzmy, z niepasującą do jego bohatera fryzurą i przyklejonym do twarzy uśmiechem niespecjalnie nadaje się do roli odważnego barbarzyńcy. Również wątek romansowy pomiędzy Yorem a Kalą kuleje, nie sposób uwierzyć w łączące ich uczucie. Brakuje między nimi chemii. Efekty specjalne budzą politowanie, a „Yora…” nie da się nawet nazwać pociesznym.
„Yor, myśliwy z przyszłości” to koprodukcja włosko-francusko-turecka. Film zdobył cztery nominacje do przyznawanych największym filmowym gniotom Złotych Malin i nietrudno zgadnąć, dlaczego. Choć pozostaje pytanie: dlaczego tak mało?

fot. kadr z filmu

Brown, doświadczony mistrz sztuk walki, nie mówi w angielskiej wersji filmu swoim głosem, co zresztą słychać od razu. Dubbinguje go Gregory Snegoff, który użyczył też głosu Atorowi i Thorowi – dwóm innym barbarzyńcom kina lat 80.
Brown na koncie ma blisko 60 ról filmowych, a oprócz wspomnianego już „Kapitana Ameryki”, wystąpił też w filmach „Niespotykane męstwo” i „Skowyt 2: Twoja siostra jest wilkołakiem”.
Na ekranie, jako Kala, towarzyszy mu Corinne Cléry, którą pamiętacie pewnie z „Moonrakera” i „Historii O”. Oprócz nich, w filmie wystąpili także znana z „Czarnego korsarza” Carole André, a jako Najwyższy Władca pojawił się John Steiner. Ten ostatni grał m.in. w „Kaliguli”, „Kołysance” i „Sinbadzie” z Lou Ferrigno.

fot. kadr z filmu

Recenzje „Yora…” były miażdżące, ale widzowie potrzebowali wówczas kina przygodowego. We włoskiej telewizji film pokazywany był jako kilkuodcinkowy serial. Zawierał on wiele scen, których nie dane było obejrzeć w kinie. Pytanie: czy jest czego żałować?