„Dom długich cieni”. Cushing, Lee i Price wreszcie razem

Zaczyna się niespiesznie i nim się rozkręci mija jakieś 50 minut. Ale kiedy już na scenę wejdą wreszcie ikony filmowego horroru: Christopher Lee, Peter Cushing i Vincent Price, „Dom długich cieni” („House of the Long Shadows”) nabiera rumieńców. Tym bardziej, że to jedyne filmowe ekranowe spotkanie trzech legend kina grozy. I – rzecz jasna – czwartej legendy – Johna Carradine’a.
„Dom długich cieni” to produkcja z 1983 r., w reżyserii Pete’a Walkera, który na koncie ma m.in. filmy „Schizo” i „Zmora”. To też ostatnie dzieło w dorobku Brytyjczyka. Scenariusz filmu napisał Michael Armstrong („Znak diabła”), na podstawie powieści „Siedem kluczy do Baldpate” pióra Earla Derr Biggersa, po raz pierwszy wydanej w roku 1913, przerobionej na sztukę sceniczną i wielokrotnie ekranizowaną – po raz pierwszy już w 1916 r.
„Dom długich cieni” to mimo upływu czasu ostatnia ekranizacja tej książki. Zrealizowana przez legendarne studio filmowe Cannon Films – którego szefowie odkryli dla ludzkości Jean-Claude’a Van Damme’a i zalali wypożyczalnie VHS niezliczonymi hitami z Chuckiem Norrisem i Michaelem Dudikoffem – za milion funtów miała być wysmakowaną produkcją w stylu tych, które wychodziły ze stajni słynnej wytwórni filmów grozy, Hammer Film. Jej twarzami byli m.in. Lee i Cushing, Amerykanin Price za Oceanem był z kolei flagowym aktorem kina grozy sygnowanego nazwiskiem Rogera Cormana.

Christopher Lee, John Carradine, Peter Cushing i Vincent Price

Upiorna posiadłość i mroczny sekret

Nieco arogancki (ale bardzo utalentowany) młody pisarz, Kenneth Magee, zakłada się ze swoim wydawcą, że w 24 godziny napisze wielką powieść w stylu „Wichrowych wzgórz”. Stawką jest 20 tys. funtów, a wszystko co musi zrobić, to pojechać do ponurej posiadłości gdzieś w Walii i tam w ciągu doby wystukać na maszynie wiekopomne dzieło. Oczywiście, dom wygląda jak park rozrywki dla duchów, za oknami szaleje burza, a Magee wcale nie będzie w nim sam. Wręcz można powiedzieć, że w pewnej chwili w rezydencji zrobi się naprawdę tłoczono. Po pierwsze, przyjedzie za nim sekretarka jego wydawcy, po drugie na miejscu zastaną parę upiornych dozorców, a do domu przyjadą jeszcze dwaj starsi panowie (Cushing i Price), którzy ewidentnie coś kombinują, oraz bajecznie bogaty Corrigan, który planuje dom kupić (Lee). Szybko okazuje się, że dozorcy i dwóch mężczyzn knują razem, a Magee, dziewczyna i Corrigan odkryją upiorną tajemnicę sprzed 40 lat i będą musieli nie tylko przeżyć noc, ale odkupić cudze grzechy z przeszłości.
„Dom długich cieni” ma wady innych produkcji Cannona. Widać, że film nakręcono w pośpiechu, dialogi sprawiają wrażenie nieprzemyślanych, a scenografia wygląda tanio. Z chwilą, kiedy ekran zawłaszczają Cushing, Lee i Price, to wszystko traci na znaczeniu. Obserwowanie tych trzech ikon razem, po raz pierwszy i ostatni w historii – to wielka przyjemność. Ich charyzma sprawia, że scenariuszowe niedociągnięcia przestają razić. Panowie wspaniale bawią się swoimi rolami i swymi bogatymi w filmy grozy portfolio. Szkoda tylko, że film bardzo długo się rozkręca, co może odstraszyć (haha) potencjalnych widzów od oglądania dalej.

Lee, Price i Cushing

Zbyt wiele zwrotów akcji

Sporo czeka Was tu zwrotów akcji. Niektóre są naprawdę błyskotliwe, inne – nieco męczące i naiwne. To zresztą zarzucali filmowi recenzenci w 1983 r., dla których ich nagromadzenie było jednak nazbyt duże.
Fani klasyki horroru powinni „Dom długich cieni” obejrzeć. Ta stylowa opowieść broni się nawet po blisko 40 latach, a wszystkie trzy ikony horroru już odeszły i to kolejny powód, dla którego warto film Walkera odpalić, choć radzę też nie nastawiać się na wielkie kino. Ci, którzy spodziewali się po spotkaniu Cushinga, Price’a i Lee czegoś spektakularnego mogą czuć się bowiem rozczarowani.
Kenneth ma sympatyczną twarz Desi’ego Arnaza Jr., czyli syna Lucille Ball, a na ekranie zobaczycie też m.in. kolejną legendę – Johna Carradine’a, głowę aktorskiego klanu i gwiazdę amerykańskiego kina z rolami w „Gronach gniewu” i „Dziesięciorgu przykazań” na koncie – oraz wspaniałą Sheilę Keith, którą znać mogą chyba tylko jedynie wielbiciele brytyjskich produkcji telewizyjnych i to tych głównie z lat 70.
A na drugim planie m.in. Julie Peasgood, kiedyś aktorka, dziś głównie znana jako prezenterka telewizyjna i Louise English, którą znają pewnie fani programu Benny’ego Hilla.