„Twierdza”. Zapomniana porażka, czy arcydzieło?

Czy możliwe, aby „Twierdza” („The Keep”) była najbardziej niedocenionym filmem lat 80.? Nawet jeśli to przesada, dziełu Michaela Manna niewiele brakuje do tego tytułu. To olśniewająca wizualnie gatunkowa hybryda, o której nie można zapomnieć jeszcze długo po seansie. Być może świat nie był na nią po prostu gotowy?
„Twierdza” to drugi kinowy film Manna. Reżyser „Ostatniego Mohikanina” i „Gorączki” zaczął od „Złodzieja” (1981) z Jamesem Caanem, a już rok później pracował nad „Twierdzą” – adaptacją wydanej w 1981 r. powieści F. Paula Wilsona. Do spółki z pisarzem napisał scenariusz, od wytwórni Paramount Pictures dostał 6 mln dol. na realizację projektu i zabrał się do pracy. Nie przeczuwał, że „Twierdza” okaże się frustrującym, złamanym arcydziełem, które przysporzy mu tylu problemów.

fot. kadr z filmu

„Twierdza” to film naznaczony nie tylko nimi, ale też niechęcią studia do uhonorowania wizji Manna. Powszechnie dostępna wersja filmu jest pocięta i mocno skrócona – Mann chciał, by film trwał 3,5 h, a skończyło się na 90 min. Nietrudno się domyślić, co te skróty zrobiły z jego filmem: im bliżej końca, tym „Twierdza” wydaje się bardziej chaotyczna, niektóre wątki zostają urwane, inne znajdują niesatysfakcjonujące rozwiązanie.
Reżyser nakręcił kilka zakończeń, ale nie mógł się zdecydować na żadne. Ostatecznie wytwórnia podjęła decyzję za niego – Paramount nie chciał już finansować kłopotliwej wizji reżysera, który dopiero miał zyskać światową sławę, a na planie „Twierdzy” wydawał się przytłoczony nie tylko rozmachem produkcji, ale też swoimi pomysłami. O „Twierdzy” w jednym z wywiadów powiedział: – To mroczna baśń dla dorosłych.

fot. kadr z filmu

„Twierdza” – mrok i kara za zbrodnie

Baśń specyficzna i przerażająca, bo występują w niej naziści. Akcja „Twierdzy” rozgrywa się w 1941 r., w Rumunii, tuż po przeprowadzeniu Operacji Barbarossa, która miała nazistom zapewnić panowanie w ZSRR. Oddział żołnierzy Wermachtu pod wodzą Kapitana Woermanna przyjeżdża w rumuńskie góry, by zapewnić Niemcom kontrolę nad wąską przełęczą. Nieopodal wznosi się monumentalna twierdza, której wieśniacy się lękają. Ale naziści w swej ignorancji wejdą do niej w nadziei, że w środku czeka na nich bogactwo. Pewnej nocy dwóch wartowników kierowanych chciwością budzi w mroku twierdzy coś nienazwanego.
Nienazwane co prawda ma imię (Radu Molasar) ale nie do końca jasne jest jego pochodzenie. Istota zaczyna zabijać nazistów i żywić się ich złem. Jest karą za ich zbrodnie, demonem, który rozlicza z krzywd zadanych milionom ofiar II wojny światowej. Z odsieczą Woermannowi (utajonemu pacyfiście) przybywa okrutny Erich Kaempffer, który w morderstwach nazistów widzi spisek rumuńskiego ruchu oporu. Tajemnicze napisy na ścianie, których nikt nie potrafi odcyfrować przeczą jednak tej teorii.

fot. kadr z filmu

Przyparci do muru, dziesiątkowani nocami naziści, posyłają po doktora Cuzę – żydowskiego naukowca, który jako jedyny może przetłumaczyć napisy. Schorowany, pokrzywiony od artretyzmu Cuza zostaje wyciągnięty z obozu koncentracyjnego wraz z córką – Evą. W twierdzy zawiera z Istotą mroczny pakt. Molasar przywraca mu zdrowie i wigor, ale w zamian Cuza ma pomóc istocie wyrwać się na wolność. Bo ściany twierdzy są jej więzieniem. I nie bez powodu – Molasar nie mówi o sobie całej prawdy, nie chwali się też dlaczego został uwięziony. Na scenę wchodzi tajemniczy Glaeken Trismegestus – pozornie zwykły mężczyzna, a tak naprawdę – stworzenie niemal boskie, które ma Molasara utrzymać w ryzach i nie dopuścić do jego uwolnienia. Tajemniczy wędrowiec zdobywa serce Evy i przestrzega ją przed wpływem istoty na jej ojca.

Mann robi hybrydę gatunkową

Jest tu opowieść o karze za grzechy, jest wariacja na temat żydowskiej opowieści o Golemie: ulepionej z gliny istoty, która broniła żydów przed prześladowaniami. Jest i wielka miłość oraz próba, którą Cuza musi przejść i zdecydować czy rezygnuje z osobistego szczęścia.
„Twierdza” to horror tylko z pozoru. Film Manna trudno zaklasyfikować do jakiegokolwiek gatunku, bo są w nim elementy dreszczowca, dramatu, moralitetu i kina sci-fi w tradycji lat 80. Scenografia zapiera tutaj dech w piersiach – tytułowa twierdza wydaje się nieskończenie ogromna, a jej wypełnione mgłą korytarze przywodzą na myśl inny wymiar. Plan filmu był prawdziwie monumentalny, a wrażenie ogromu potęguje muzyka niemieckiego zespołu elektronicznego Tangerine Dream, który był w latach 80. przez filmowców rozchwytywany. Muzykę stworzył m.in. do filmów „Legenda” Scotta i „Blisko ciemności” Bigelow. „Twierdza” to majstersztyk pod względem realizacyjnym, film wspaniale sfotografowany, który sprawi, że w czasie seansu kilkakrotnie otworzycie buzię z zachwytu.

fot. kadr z filmu

Bohaterowie mają osobowość i nie są jedynie pretekstem dla historii, by biegła dalej. Cuza to postać tragiczna: w szponach istoty znajduje się nie tylko dlatego, że odzyskał zdrowie, ale też dlatego, ze pragnie zemsty. Dzięki temu łatwo nim manipulować. Oddala się więc od ukochanej córki knując wraz z tajemniczym duchem w mrocznych, zatęchłych korytarzach. Eva to kobieta złamana, która poświęciła życie opiece nad ojcem. Ten z kolei powtarza jej, by zakochała się w mężczyźnie i budowała z nim życie. Dziewczyna ulokuje jednak swoje uczucia w tajemniczym wędrowcu, a ten związek skazany jest na porażkę.
Ciekawie nakreślone są też postaci nazistów, choć żaden z nich nie wyrasta tu na postać pozytywną. Woermann wypełnia rozkazy, choć w duszy się z nimi nie zgadza. Nie ma jednak w sobie na tyle charakteru by sprzeciwić się przełożonym, a gdy już zbierze w sobie resztki honoru będzie za późno.
Nieco przerysowany Kaempffer to nazistowski służbista, który czerpie z okrucieństwa przyjemność. A Trismegestus to zagadka – na tyle ludzki, by przeżywać namiętność i tak nierealny, że budzi niepokój za sprawą swoich świetlistych oczu.

fot. kadr z filmu

Ian McKellen przed Gandalfem

Gra go Scott Glenn, wspaniały aktor charakterystyczny, znany z „Milczenia owiec”, „Człowieka w ogniu” i „Ognistego podmuchu”. Ostatnio można było oglądać go w serialu „Castle Rock”. Glenn miał w latach 80. szansę, by wyrosnąć na gwiazdę kina akcji, nie wiem, co stało się o drodze, że to nie wypaliło. Nie brakowało mu bowiem ani talentu, ani tym bardziej – charyzmy. Jako tajemniczy przybysz stojący na straży bezpieczeństwa ludzkości robi wrażenie, ale jeszcze większe zostawia swoją rolą Ian McKellen, bo to ona wciela się w doktora Cuzę. Jeden z najlepszych obecnie aktorów na świecie, wybitny aktor teatralny i filmowy w 1983 r. nie był jeszcze specjalnie znany z ekranu. Jego Cuza to człowiek rozdarty, przepełniony smutkiem i żądzą zemsty. Wspaniale jest oglądać McKellena w tej roli. Eva ma twarz zmarłej w 2015 r. Alberty Watson. Z przykrością piszę, że to najmniej interesująca postać w filmie, najmniej pogłębiona.
Woermanna wspaniale gra Niemiec, znany z „Okrętu” i „W paszczy szaleństwa” Jürgen Prochnow, a Kaempffera stworzony do odgrywania czarnych charakterów Gabriel Byrne, znany wam zapewne z „I stanie się koniec” i słynnych „Podejrzanych”.
Film został zmiażdżony przez krytyków, nie spodobał się też Wilsonowi, który napisał nawet opowiadanie o pisarzu mszczącym się na reżyserze za zniszczenie swego dzieła. Dziś „Twierdza” to lektura obowiązkowa dla fanów kina grozy, fantasy i sci-fi, wspaniale zrealizowana hybryda gatunkowa. Melancholików zachwyci klimatem, fanów produkcji fantasy efektami specjalnymi i realizacją, a fanów kina w ogóle – interesującą wizją skazaną na porażkę od samego początku. Świat nie był może na nią przygotowany wtedy, ale jest gotowy teraz.