„Gorączka Delty”. Lance Henriksen z szopem na ramieniu

Lance Henriksen z fryzurą na czeskiego piłkarza, z szopem zamiast papugi na ramieniu i hakiem zamiast dłoni? Brzmi jak element najlepszego filmu w historii kina, ale niestety – nawet niezaprzeczalny cool gwiazdy „Terminatora”, serii „Obcy” i wielu wspaniałych akcyjniakow („Nieuchwytny cel”, „Zimny jak głaz”, „Złe towarzystwo”) i serialu „Millennium” nie wystarczy, gdy do czynienia mamy z kiepsko napisanym głównym bohaterem i nudnym scenariuszem.
„Gorączka Delty” wygląda obiecująco. Ten film z 1992 r. został nieco zapomniany., a wyreżyserował go Michael Fischa, który na koncie ma m.in. horror „Death Spa”, na podstawie scenariusza zmarłego w 2004 r. Sama A. Scribnera, który oprócz „Gorączki Delty” napisał jeszcze thriller „The Criminal Mind”, też z Henriksenem.
„Gorączka Delty” początkowo miała być pilotem serialu zrealizowanego na zamówienie Sawmill Entertainment, wytwórni która wyprodukowała m.in. „Zakazany taniec” (we współpracy z legendarnym studiem Cannon Films zarządzanym przez Globusa i Golana), ostateczni jednak producenci uznali, że historia jest na tyle nośna, że warto zrobić z niej pełnometrażowy film, który potencjalnie może stać się hitem wypożyczalni. Mimo Henriksena, Betsy Russell i Anthony’ego Edwardsa w obsadzie – były to próżne nadzieje.

fot. kadr z filmu

Początek wygląda zachęcająco. Oto gliniarz z Los Angeles, wystrojony wg. najnowszej mody Mike Bishop przyjeżdża do błotnistego Nowego Orleanu, gdzie – na bagnach Louisiany zamordowano jego partnera. I to z wyjątkowym okrucieństwem – wyrwano mu serce. Bishop postanawia złapać mordercę, ale by się udało będzie potrzebował pomocy starego wygi, Jacksona Riversa, byłego policjanta, który w walce z mordercą stracił rękę i karierę. Grunt jednak, że nie stracił poczucia humoru i właściwie tylko ta charyzmatyczna postać grana przez Henriksena jakoś pcha fabułę do przodu.
Edwards, na dwa lata przed „Ostrym dyżurem”, jest w „Gorączce Delty” nieprzekonujący nie budzi sympatii. Trudno uwierzyć, aby ktoś tak wybredny i trzęsący się o swoje stroje mógł w ogóle zdać egzamin w Akademii Policyjnej. Oczywiście jego postać miała być kontrastem dla Riversa, ale jet to kontrast wymuszony, a bohaterowie nie mają chemii, co w kinie kumpelskim jest grzechem głównym i nie da się tej winy odkupić. Panowie mają 24 godziny na przeprowadzenie śledztwa, odwiedzą nie jeden klub ze striptizem i poobijają żebra niejednemu zamaskowanemu napastnikowi. Szkoda tylko, że nie wywołuje to większych emocji, a z drzemki widza wyrywają jedynie sceny Henriksena (przy pomocy węża unieszkodliwia np. jednego z łotrów).
Jest tu kilka zabawnych scen, ale to stanowczo zbyt mało, aby trwającą 90 min „Gorączkę Delty” zaliczyć do klasyków kina akcji lat 90.

fot. kadr z filmu

Oprócz Edwardsa i świetnego (jak zawsze!) Henriksena gra tu też wspomniana już Betsy Russell, dziś najbardziej rozpoznawalna dzięki roli Jill w serii „Piła, choć fani kina klasy B na pewno kojarzą ją też z „Anioła zemsty” (1985), który zapoczątkował całą serię filmów o kobietach szukających zemsty na ulicach LA.
Henriksen mimo występu w tym filmie (i w wielu innych, znacznie gorszych) wciąż jest hollywoodzką legendą, a teraz krytycy wróżą mu nawet pierwszego w 50-letniej karierze Oscara – za rolę ojca Viggo Mortensena, w reżyserowanej przez Mortensena produkcji „Falling”.
Edwards nie spodobał się widzom jako bohater kina akcji, odnalazł się za to w telewizji. Przed „Ostrym dyżurem” zagrał jeszcze w „Przystanku Alaska”, a teraz można go było oglądać m.in. w „Designated Survivor” i „Prawo i porządek: Prawdziwa zbrodnia”.