„Future Force”. David Carradine z brzuszkiem i rękawicą przyszłości

Oglądanie Davida Carradine’a w gorszym momencie jego kariery ociera się o męczeństwo. Bo jego gorszy moment to szorowanie po dnie i samo-upodlenie graniczące z masochizmem. I „Future Force” jest świetnym – choć to słowo akurat w kontekście tego filmu nie pasuje – na to przykładem.
„Future Force” to przeraźliwie tani film akcji. Rozgrywa się rzekomo w niedalekiej przyszłości, ale gołym okiem widać, że twórcy nie wybiegali w nią za daleko – zdjęcia realizowane były w 1989 r. i przyszłość wygląda właśnie tak jak w roku mojego urodzenia. Co starano się zamaskować długimi ujęciami autostrady i nowoczesnych budynków.
Reżyser tego filmowego cacka to David A. Prior, facet który zasłynął na firmamencie kina klasy B garścią rozpoznawalnych tytułów – np. słynnym „Żywym celem”, czy „Dobrym i złym gliną” z Pamelą Anderson u progu sławy. To jednak wcale nie sprawia, że „Future Force” jest oglądalne.
David Carradine ma tu być z założenia niepokornym gliną przyszłości, facetem, który nie liczy się z nikim i niczym, oprócz swego własnego etosu. W rzeczywistości, jego Tucker to sprawiający wrażenie podpitego, powolny i nieco zwiotczały nudziarz z wyraźnie zarysowanym brzuszkiem.

fot. kadr z flmu

Carradine – jakby nie patrzeć legenda dzięki rolom w serialach „Kung Fu” i „Legendy Kung Fu” czy filmach „Wyścig śmierci” i „Kill Bill” – gra tak, jakby bardzo nie chciał być na planie „Future Force”. Trudno mu się dziwić, bo jego bohater trzyma w bagażniku poobijanego samochodu superszybką metalową rękawicę, pogromcę przestępców. Wyciąga ją tylko od wielkiego dzwonu, kiedy już oprychy spuszczą mu łomot i w sumie nie wiadomo dlaczego nie wkracza z nią na dłoni do akcji. Może skończyła się jej gwarancja?

Z mętnej fabuły zrozumiałam, że Tucker ściga przestępców na zlecenie wymiaru sprawiedliwości, co działa trochę jak w przypadku łowców nagród. Ale to w końcu przyszłość, więc nie ma co się czepiać. Ma za zadanie schwytać pewną dziennikarkę, która źle wyrażała się na wizji o szefie policji. Jak się okaże – całkiem słusznie. Tucker będzie musiał zrewidować swoje sympatie i zastanowić się, komu chce być lojalny. Ostatecznie – tych dwoje połączy płomienny romans. Tucker pokona złego szefa policji i odjedzie z ukochaną w siną dal. A widz zostanie z dojmującym poczuciem żalu, że był moment w karierze Davida Carradine’a kiedy godził się na takie poniżenie., bo „Future Force” jest pozbawione funu, a oglądanie tego filmu jest zwyczajnie męczące.

Zmarły w 2009 r. aktor zagrał w czasie swojej długiej kariery w ponad 230 filmach, a część z nich wciąż czeka na premierę. Żył intensywnie, a uzależnione od alkoholu odbiło się na jego karierze. Zmarł w hotelu w Tajlandii, w wyniku przypadkowego uduszenia. Kilka lat wcześniej kinu przywrócił go Quentin Tarantino obsadzając Carradine’a w „Kill Billu”.
„Future Force” to zdecydowanie mniej chlubna karta w karierze aktora nominowanego łącznie do czterech Złotych Globów. Co gorsza, nie był to jednorazowy wybryk – rok później powstał zupełnie niepotrzebny sequel, w którym Tucker współpracuje ze swoim podróżującym w czasie synem. A akcja „Future Zone” toczy się w 2020 r., który wygląda jak 1990.
O obsadzie „Future Force” nie da się zbyt wiele powiedzieć. Znajomy wyda się tu tylko Robert Tessier, obdarzony charakterystyczną urodą, zmarły w 1990 r. aktor znany m.in. z filmu „Star Crash” z Caroline Munro. W małej roli pojawi się tu też Dawn Wilsmith – znana z takich szlagierów jak „Hollywoodzkie prostytutki uzbrojone w piły mechaniczne” czy „The Phantom Empire”.