"Krwawe porachunki", reż. William Sachs, rok prod. 1991, okładka VHS

„Krwawe porachunki”. Prawie jak „Szklana pułapka”, tylko znacznie tańsze

Co zrobić, jeśli zamiast 30 mln dol (tyle wynosił budżet pierwszej „Szklanej pułapki”) ma się do dyspozycji na oko jakieś 100 tys., a miast Bruce’a Willisa – Michaela Paré? Przede wszystkim: nie załamywać rąk. Efekt końcowy może przebić najśmielsze oczekiwania.
Tak właśnie jest w przypadku „Krwawych porachunków” („The Last Hour”) filmu akcji z 1991 r., w którym główną rolę gra wspomniany już Paré, świeżo po występach w „Ulicach w ogniu”, „Świat oszalał” i kilku innych filmach klasy B, które przez 30 lat obrosły legendą.
Kreowany na gwiazdę kina akcji ery VHS świetnie dawał sobie radę w tanich akcyjniakach, przekonująco prężąc bicepsy i bez mrugnięcia powieką strzelając z broni automatycznej.
W „Krwawych porachunkach”, jednym z wielu nieco wybrakowanych klonów „Szklanej pułapki”, nie wymaga się od niego niczego więcej. W filmie w reżyserii Williama Sachsa („Galaxina”) wciela się w Jeffa – gliniarza o bardzo skomplikowanej sytuacji rodzinnej.

Otóż Jeff miał kiedyś żonę, piękną Susan (Shannon Tweed – króliczek „Playboya”, żona Gene’a Simmonsa, a także gwiazda kina akcji oraz thrillerów erotycznych), która jednak odeszła od niego do odnoszącego sukcesy maklera giełdowego, Erika. Eric jednak naraził się niegdyś mafii, nie pochwalił się tym Susan. I teraz gangsterzy chcą wyrównać rachunek. Aby pognębić Erika, szef mafii – napuszony Lombardi – uprowadza Susan i przetrzymuje ją w opustoszałym wieżowcu. Jeff i Eric, choć z oczywistych względów nie pałają do siebie sympatią, muszą zjednoczyć siły, by uratować ukochaną przez obu kobietę.

Brzmi idiotycznie, ale „Krwawe porachunki” są znacznie lepsze, niż mogłoby się wydawać. Po pierwsze – dialogi są dowcipne, a chemia pomiędzy dwoma głównymi bohaterami przekonująca. Po drugie, mały budżet wymusił na twórcach sporo kreatywności. Zdjęcia są pomysłowe, ujęcia czasami wręcz poetyckie, a i czarne charaktery – nawet te drugoplanowe, jak np. zbir grany przez początkującego tu jeszcze Danny’ego „Maczetę” Trejo, czy napakowana Adler, w którą wcieliła się kulturystka Raye Hollitt – są dobrze napisane i zostały obdarzone ciekawymi charakterami.

W dodatku, Shannon Tweed i Michael Paré dobrze czują kino klasy B i przyjemnie się ich ogląda w duecie kibicując ich związkowi. Słabą stroną filmu jest za to główny czarny charakter – Lombardi. Nie ma za grosz charyzmy i wcale nie onieśmiela, a wręcz – irytuje swoim histerycznym zachowaniem. Gra go Bobby Di Cicco, który z Paré wystąpił w „Eksperymencie Filadelfia”.