"Spa śmierci", reż. Michael Fischa, rok prod. 1989, plakat

„Spa śmierci”. Zabójcze solarium

„Spa śmierci” („Death Spa”) to neonowy horror z 1989 r., idealny film kultowy pochodzący z dekady syntezatorów, narodzin wypożyczalni VHS i wspaniałych czasów tworzenia w kilkanaście dni tanich filmów grozy na gigantyczną skalę. Akcja filmu Michael Fischy toczy się głównie w luksusowym spa w Los Angeles, połączonym z siłownią i solarium. Ktoś morduje tam makabrycznie spragnionych pięknych ciał klientów.
Warto zwrócić uwagę na obsadę, w której znaleźć można wiele znanych twarzy. Grają tu Brenda Bakke („Liberator 2”, „Hot Shots 2”), znana z „Władców wszechświata” Chelsea Field i oczywiście Shari Shattuck – prywatnie była żona Ronna Mossa, Ridge’a z „Mody na sukces”, króliczek „Playboya” i aktorka znana z ról w filmach „Arena”, „Śmierć w miękkim futerku” i „Immortal Sins”. Każda z tych aktorek zbudowała sobie na przestrzeni lat przyzwoitą karierę.

Bakke gra tu Laurę, nową ukochaną właściciela Spa, Michaela. Jego żona Catherine nie żyje, Michael próbuje więc zbudować sobie nowe życie u boku Laury. Pewnego dnia jego nowa dziewczyna zostaje oślepiona w groteskowym wypadku w solarium (wcześniej jednak wodzi dłońmi po swoim posągowym, nagim ciele). W spa zaczynają ginąć ludzie, a sceny ich krwawych śmierci przeplatają się z długimi ujęciami treningów Aerobiku, w których uczestniczą atrakcyjne kobiety i stanowczo zbyt długich sekwencji spod prysznica. Nie zdradzę wielkiej tajemnicy pisząc, że za wszystkim stoi duch Catherine, która chciałaby znowu zjednoczyć się ze swoim mężem.

Idiotyczne? Tak! Ale jak wspaniale się to ogląda! „Spa śmierci” ma wszystko, czego życzyć mogą sobie fani kina klasy B: niedorzeczną fabułę, charyzmatyczną obsadę, kilka nowatorskich pomysłów i neonowe kolory, które sprawiają, że całość jest odrealniona. Tego filmu nie da traktować się poważnie i – na całe szczęście – nie robią tego też jego twórcy. Można by oczywiście traktować „Spa śmierci” jako krytykę konsumpcji i pogoni za atrakcyjnym ciałem, myślę jednak, że byłaby to spora nadinterpretacja. Na etapie jego tworzenia nikt raczej nie dorabiał ideologii do tej bezpretensjonalnej historyjki obliczonej na pokazanie jak najwięcej golizny i efektownych śmierci. Fischa ma jeszcze na koncie m.in. filmy „Moja mama jest wilkołakiem” i „Gorączkę Delty” z Lance’em Henriksenem. Większej kariery jako reżyser nie zrobił, co dziwi, bo twórcy znacznie gorszych niż „Spa śmierci” horrorów przebili się jakoś do świadomości fanów. Cóż, najwyraźniej nie było mu to pisane.