fragment plakatu filmu "Potwór ludożerca" - IMDB

„Potwór ludożerca”, czyli o pewnym ogrze

„Potwór ludożerca” to film o wielu tytułach. We Włoszech znany jest jako „La casa dell’orco”, w USA jako „The Ogre”, a na niektórych rynkach reklamowano ten nieco zapomniany horror z 1988 r. jako „Demons 3: The Ogre”, co miało ponieść „Potwora…” na fali sukcesu dwóch poprzednich filmów z serii „Demony” Lamberto Bavy, reżysera także „Potwora ludożercy”. Napisany przez Włocha do spółki z Dardano Sacchetti („Siedem bram piekieł”) „Potwór…” był u schyłku lat 80. częścią filmowej antologii telewizyjnej Brivido Giallo, składającej się z pięciu wyreżyserowanych przez Bavę filmów.
Już właściwie od pierwszych minut „Potwór ludożerca” wciąga w swój ponury baśniowy świat dzięki genialnej muzyce Simona Boswella i onirycznym scenom, w których mała dziewczynka przyciskająca do piersi misia ucieka przed paskudną kreaturą. Ta mała dziewczynka to senne wcielenie Cheryl, popularnej amerykańskiej pisarki powieści grozy, która opisując makabryczne perypetie swych bohaterów funduje sobie psychoterapię i usiłuje uwolnić się od traumy. Jakiej dokładnie – nie wiadomo.

Cheryl wraz z mężem i synem przyjeżdża na kilka tygodni do Włoch, gdzie chce spędzić zasłużone wakacje. Na swoją siedzibę wybiera oczywiście ponure zamczysko, które lokalsi omijają z daleka, bo owiane jest złą sławą. Koszmarne sny nasilają się nocami wśród zmurszałych murów, Cheryl widuje w sennych marzeniach potwora, powykręcanego ogra, który czai się gdzieś w zamczysku. Mąż robi się coraz bardziej zniecierpliwiony, zrzuca strach Cheryl na karb jej wybujałej wyobraźni. Cheryl sama więc będzie musiała stawić czoła swoim lękom. I bardzo rzeczywistej bestii, która niestety w finale okaże się nieco rozczarowująca.

„Potwór ludożerca” to ani świetny horror, ani nawet dobry film. Film Bavy na pewno jest jednak atmosferycznym kinem grozy, momentami aż dusznym i niepokojącym – zwłaszcza w plastycznych scenach koszmarów, które są zdecydowanie najlepszą częścią seansu. Włochy jak zawsze prezentują się wspaniale, podobnie zresztą jak piękna Virginia Bryant w głównej roli. Choć nie zrobiła nigdy większej kariery, to już jakiś czas temu polubiłam ją bardzo za rolę w „Barbarzyńcach”, gdzie na jej bohaterkę czyhał Richard Lynch. Zagrała też w 2. części „Demonów”, choć rólkę miała malutką.