"10 minut do północy", reż J. Lee Thompson, rok prod. 1983, plakat

„10 minut do północy”. Charles Bronson łapie seryjnego mordercę

Pomiędzy kolejnymi odsłonami „Życzenia śmierci”, a „Prawem Murphy’ego” Charles Bronson wystąpił w dziś już nieco zapomnianym thrillerze „10 minut do północy” („10 to Midnight”), u nas znanym też pod tytułem „Za 10 minut północ”. Był wtedy rok 1983, a wytwórnia Cannon Films, która ten film wyprodukowała była w okresie wielkiej prosperity. Produkcje zrealizowane przez duet złożony z Menahema Golana i Yorama Globusa zalewały kina, a wkrótce miały podbić też rynek VHS.
Studio zaprzęgało w owym czasie do pracy sprawdzone nazwiska – Chucka Norrisa i właśnie Bronsona, który w latach 80. był niemal twarzą wytwórni.
Scenariusz filmu „10 minut do północy” napisał William Roberts, czyli facet od „Siedmiu wspaniałych”, a na stołku reżyserskim zasiadł J. Lee Thompson nominowany do Oscara za reżyserię „Dział Nawarony”.

Charles Bronson w filmie „10 minut do północy”, reż. J. Lee Thompson

W „10 minut do północy” Bronson gra typowego antybohatera w swym sprawdzonym stylu: bezkompromisowego mściciela, który lekceważy zasady by sprawiedliwości stało się zadość. Tutaj ten bronsonowski bohater nazywa się Leo Kessler i jest uznanym detektywem z Los Angeles. Razem ze swoim nowych partnerem, młodym i idealistycznym Paulem McAnnem (znany wówczas z „Uwiedzenia” Andrew Stevens, późniejsza gwiazda filmów Rogera Cormana i thrillerów erotycznych z lat 90.) bada sprawę tajemniczych, makabrycznych morderstw. Kim jest zabójca wiadomo od razu – to odpychający mimo miłej powierzchowności Warren Stacey (znany z ról w „Autostopowiczu” i „Uniwersalnym żołnierzu” Gene Davis) – nienawidzący kobiet, sfrustrowany seksualnie pracownik biurowy. Stacey zabija kobiety, które jego zdaniem go poniżyły, jak każdy seryjny morderca uważa się za bystrzejszego od policji i chętnie zaczyna z nią grę w kotka i myszkę.
Na swoje nieszczęście trafia na Kesslera, który nie cofnie się przed niczym, nawet przed sfabrykowaniem dowodów, by tylko Stacey trafił za kratki.
W filmie Thompsona zachodzi ciekawy zwrot akcji: Kessler fałszuje dowody i zostaje wydalony z policji. Wie, że Stacey jest mordercą, postanawia wiec w stylu bronsonowskiego bohatera wziąć sprawy w swoje ręce. Zwłaszcza, że na celowniku mordercy znalazła się jego ukochana córka, z którą jako zapracowany policjant nie ma zbyt dobrej relacji.

Gene Davis w filmie „10 minut do północy”, reż. J. Lee Thompson

„10 minut do północy” to klimatyczny thriller, który na pewno nie jest przeznaczony dla widzów o słabych nerwach. Sporo tu przemocy, dewiacji, seksualnych szczegółów i wulgaryzmów. To brudne, mocne kino, które nie bierze jeńców podobnie jak bohater Bronsona. Nie da się oczywiście ukryć, że film Thompsona jest dziś nieco archaiczny, ale w 1983 r. musiał robić wrażenie, co zresztą znalazło odzwierciadlenie w wynikach kasowych tego thrillera. Zapewne jego sukces wynikał też z licznych inspiracji twórców prawdziwymi zbrodniami seryjnych morderców, np. zabójstwem grupy pielęgniarek przez Richarda Specka z 1966 r.
Bronson jak to Bronson – ze swoim wąsem i przylizaną fryzurą nie wygląda na demona charyzmy, ostatecznie jednak całkowicie skupia na sobie uwagę widza. I nieważne, że przeszedł przed realizacją filmu operację plastyczną, by wyglądać młodziej. „10 minut do północy” to także jedna z jego licznych współpracy z Thompsonem, po tym thrillerze panowie zrealizowali jeszcze razem m.in. „Zło, które człowiek czyni” oraz „Prawo Murphy’ego” i „Życzenie śmierci 4”.