"Gorąca agentka", reż. Gregory Dark, rok prod. 1995, Full Moon Features/plakat

„Gorąca agentka”. Urok Atheny Massey

„Gorąca agentka” („Undercover Heat”) to sztampowy thriller erotyczny nie wyróżniający się niczym na tle kilkudziesięciu podobnych, które powstały w pierwszej połowie lat 90. Obejrzałam go z czystej kurtuazji, bo jest dostępny w bibliotece serwisu Full Moon Features, oraz dlatego, że drugoplanową rolę gra w nim jak zawsze dostojna Meg Foster – aktorka znana z filmów „Ślepa furia”, „Oni żyją!” czy „Władcy Wszechświata”.
Reżyserem tej erotycznej abominacji jest Gregory Dark, który na liście płac pruderyjnie skrył się pod pseudonimem „Gregory Hipolytte”. Dziś to już uznany reżyser teledysków (tworzył m.in. klipy Britney Spears i The Calling) a także twórca horroru „See no Evil” z 2006 r.

„Gorąca agentka” to opowieść o Cindy Hannen, policjantce-chłopczycy, która ma pod przykrywką inwigilować luksusowy dom publiczny prowadzony przez elegancką i enigmatyczną Lady V. (Foster). Prawą ręką charyzmatycznej Madame jest seksowny Ramone (Jeffrey Dean Morgan na długo przed rolą Negana w serialu „The Walking Dead”). Cindy musi zamienić się w kosztowną prostytutkę – wszystko po to, by odkryć tożsamość mordercy, który zabił już jedną z podopiecznych Lady V. i wszystko wskazuje na to, że ma apetyt na więcej.

Cindy pokonuje początkową nieśmiałość, a nowa profesja zaczyna jej się nawet podobać. Coraz mniej ekranowego czasu zajmuje jej chaotycznie prowadzone śledztwo, coraz więcej natomiast – sceny seksu zrealizowane wedle standardów kina erotycznego lat 90. W tle przygrywa saksofon, bohaterka w każdej scenie występuje w innym komplecie misternie wydzierganej koronkowej bielizny, a działalność seryjnego mordercy schodzi na dalszy plan.

Choć „Gorąca agentka” to film obraźliwie głupi, ogląda się go przyjemnie. To pewnie zasługa wcielającej się w Cindy Atheny Massey, która ma naturalny wdzięk i sporo uroku. Wystarczająco wiele, by udźwignąć dziurawą fabułę. Szkoda, że Massey zerwała z aktorstwem, mam jednak mimo wszystko wątpliwości czy „Gorąca agentka” to dobry seans na tzw. „otarcie łez”.