"Strach", reż. Vincent Robert, rok prod. 1995, plakat

„Strach”. Przykład spartaczonej roboty

„Strach” („The Fear”) to interesujący, choć zapominany horror z 1995 r. A interesujący jest nie dlatego, że jego reżyser – Vincent Robert – dobrze się spisał. Wręcz przeciwnie. „Strach” to przykład spartaczonej roboty. Mógł to być po prostu kolejny, sympatyczny horror z połowy lat 90. – coś w stylu „Dyniogłowego II” czy nieco mniej znanego „Stracha na wróble”. Sprawia jednak wrażenie, że Robert zapomniał o tym w czasie realizacji i zamiast tego postanowił stworzyć produkcję festiwalową, oklaskiwaną na prestiżowych imprezach filmowych na całym świecie. W rezultacie powstał niestrawny gniot z pretensjonalnym przesłaniem i pseudofilozoficznym zacięciem.
A szkoda. Bo „Strachowi” swoje oficjalne błogosławieństwo dał sam Wes Craven, który na ekranie pojawia się tu w dwóch scenach – jako psychiatra. Jego obecność w „Strachu” nie jest przypadkowa – tematykę snów i lęków poruszał w „Koszmarze z ulicy Wiązów”, kilkakrotnie zrewolucjonizował też kino grozy i często przemycał w swoich filmach poważne obserwacje społeczne czy psychologiczne skrywając je pod płaszczykiem horroru.
Postać Cravena jest uniwersyteckim wykładowcą głównego bohatera „Strachu” – Richarda. Richard nie może uporać się ze swoimi lękami, a ma napisać pracę o tym skąd się biorą. Wykładowca namawia go, by się z nimi skonfrontował, a Richard stosuje się do jego rady i zaprasza grupkę przyjaciół do leśnego domku, w którym w dzieciństwie był świadkiem tragedii.

Na miejscu Richard znajduje „Morty’ego” – drewniany manekin, który wystawał przed sklepem jego ojca. Wpada na genialny pomysł, by w ramach eksperymentu wszyscy powierzali swoje lęki Morty’emu. Problem w tym, że manekin ożywa i postanawia je wykorzystać. A materiału ma sporo. Pomijając Richarda (o jego historii nie będę pisała, bo w finale ma ona zaskoczyć widza), każda z postaci ma tutaj mroczny sekret albo uśpioną traumę z przeszłości. Dziewczyna Richarda Ashley boi się napaści seksualnej, dziewczyna jednego z jego przyjaciół inwestuje w operacje plastyczne, bo obawia się starości, towarzyszka wuja Richarda – seksowna Tanya – boi się wody. Morty chętnie wykorzystuje ich strach przeciwko nim, kłopot w tym, że Vincent Robert próbuje nadać temu głębi, która zwyczajnie nie wynika ze scenariusza. W drugiej połowie filmu na jaw, z prędkością wystrzałów z karabinu maszynowego, wychodzą kolejne tajemnice, nieujawnione relacje między bohaterami. Jest tego tyle, że można poczuć się przytłoczonym. Finał filmu ociera się już o śmieszność, bo widać, że Robert w pewnej chwili postanowił zrealizować jednak wiekopomne dzieło, a chyba nie trzeba mówić, że z taką historią to nie mogło się po prostu udać.

Tutaj trzeba zaznaczyć, że sam Morty i sposób jego poruszania robią wrażenie, podobnie zresztą jak charakteryzacja. Szkoda, że sama postać Morty’ego nie została wykorzystana nieco lepiej. „Strach” cierpi na brak interesującego głównego bohatera – Richard jest irytujący i bezbarwny, podobnie zresztą jak reszta jego ferajny. Gra go Eddie Bowz, któremu nie udało się zrobić większej kariery, zagrał jeszcze m.in. w „Zbrodni i karze” z Crispinem Gloverem. W „Strachu” najciekawszą rolę zagrała bez wątpienia znana z filmu „Trup w 99,44%” Ann Turkiel, która robi wrażenie jako starzejąca się Leslie, której największym lękiem jest utrata urody. „Strach” to też ostatni film Vince’a Edwardsa, tytułowego Bena Caseya z serialu telewizyjnego emitowanego w latach 60. W 1999 r. premierę miał sequel „Strachu” – „The Fear: Resurrection”, w którym zagrały m.in. Betsy Palmer oraz Emmanuelle Vaugier.