"Cięcie", reż. Kimble Rendall, rok prod. 2000, plakat/okładka DVD

„Cięcie”. Slasher po australijsku

Slasher – a więc podgatunek kina grozy, w którym kolejne postaci giną jedna po drugiej z rąk najczęściej zamaskowanego maniaka mszczącego się za urazę sprzed lat, albo po prostu szalonego – miał się wyjątkowo dobrze na przełomie XX i XXI. Oczywiście w latach 70. i 80. cieszył się największym powodzeniem, w latach 90. przeżywał jednak swoisty renesans dzięki samoświadomej serii „Krzyk” Wesa Cravena czy jej klonom – cyklom „Oszukać przeznaczenie”, „Ulice strachu” i pojedynczym tytułom, które nie zdobyły takiej popularności. Do tych ostatnich należy bez wątpienia film „Cięcie” z 2000 r., o którym pewnie bym nie wspominała, gdyby nie to, że to slasher australijski zrealizowany według hollywoodzkich prawideł, z interesującą obsadą i wszechobecnym czarnym humorem. W filmie Kimble’a Rendalla grają m.in. królowa kina młodzieżowego lat 80. Molly Ringwald oraz australijska księżniczka muzyki popularnej, Kylie Minogue.

Ta ostatnia na ekranie jest jedynie przez kilka minut, jej bohaterka ma jednak istotne znaczenie w szerszej perspektywie. Minogue gra tu reżyserkę filmową, która pracuje właśnie nad slasherem „Hot Blooded”. Ringwald to z kolei Vanessa Turnbill, hollywoodzka gwiazda produkcji. W czasie prac na planie filmowym członkowie ekipy zaczynają ginąć z rąk mordercy w masce filmowego zabójcy – Scarmana. Ginie też reżyserka, a produkcja nie zostaje ukończona. Straumatyzowana Vanessa wraca do fabryki snów. Mija 12 lat, a taśmami z „Hot Blooded” zaczynają interesować się studenci szkoły filmowej. Chcą ukończyć film, udowodnić, że wcale nie jest przeklęty. Ściągają z Hollywood Vanessę, która zgadza się uczestniczyć w projekcie, wynajmują starą rezydencję na plan filmowy. I znowu zaczynają ginąć.

„Cięcie” na pewno nie jest slasherem idealnym. Powiela schematy, pożycza wątki z lepszych od siebie fabuł, ma jednak w sobie pewną świeżość, którą gwarantuje mu miejsce akcji. Australia nie słynie przecież z kina grozy. „Cięcie” tego nie zmieniło, jest jednak udaną próbą stworzenia samoświadomego slashera, który odwołuje się do poprzedników, a przy okazji oferuje świetne efekty specjalne – imponujące przy tak małym budżecie – dowcipny finał oraz delikatną satyrę na świat filmu w ogóle. Choć „Cięcie” niespecjalnie spodobało się krytykom w 2000 r., cieszyło się powodzeniem w Hong Kongu i Francji, gdzie wylądowało na szczycie zestawienia box office. Sam Scarman to interesujący czarny charakter i szkoda, że twórcy filmu nie dali mu więcej ekranowego czasu. Choć nie jest specjalnie rozmowny czasami zaskakuje szybkim puszczeniem oka do widza, a na tym zyskuje całe „Cięcie”.