"Ucieczka z Bronxu", reż. Enzo G. Castellari, rok. prod. 1983, okładka wydania Blu-Ray, plakat filmu

„Wojownicy z Bronxu” i „Ucieczka z Bronxu”

Dawno, dawno temu, kiedy w Hollywood rosło imperium VHS, gdzieś tam w Europie (a konkretnie we Włoszech) powstało małe królestwo, którego książęta za wszelką cenę chcieli dorównać fabryce snów. Aby tego dokonać pożyczali pomysły z amerykańskich filmów, dowolnie je miksowali, a potem licząc na to, że nikt się nie zorientuje – wypuszczali swoje produkcje na rynek w nadziei, że kogoś uda się nabrać efektowną okładką lub brzmiącym znajomo tytułem. Wyprodukowali wtedy – czasami we współpracy z niezależnymi amerykańskimi wytwórniami specjalizującymi się w tanim kinie – setki filmów fantasy, sci-fi, akcji czy erotycznych, a te zalały rynki na całym świecie.

Każdy więc, kto choć trochę wie o kinie lat 80. i hitach wypożyczalni rozpozna w „Wojownikach z Bronxu” kopię „Wojowników” Waltera Hilla, „Mad Maxa” George’a Millera oraz oczywiście „Ucieczki z Nowego Jorku” Johna Carpentera. Legendarny włoski reżyser, pochodzący z Rzymu Enzo G. Castellari do perfekcji opanował pożyczanie, a przy okazji do każdego ze swoich filmów dodawał swój własny niepowtarzalny styl podbijając tym serca tysięcy fanów na całym świecie. Na koncie ma m.in. „Bohaterów z piekła” (po angielsku zwą się „Inglorious Bastards”), czy „Ostatniego rekina”, a jego fanem jest sam Quentin Tarantino.

W „Wojownikach z Bronxu” Castellari postanowił opowiedzieć zajmującą, postapokaliptyczną historię. W tle dodał gorący romans, kilka dylematów natury moralnej i walkę o władzę. W głównej roli kobiecej obsadził swą córkę, Stefanię Girolami Goodwin, w męskiej – 17-letniego, zbudowanego jak Adonis Marka Gregory’ego, którego agenci filmowi odkryli w rzymskiej siłowni. W „Wojownikach z Bronxu” Gregory gra Trasha, herszta bandy wyjętych spod prawa motocyklistów, którzy przemierzają strefę niczyją, tytułowy Bronx.

Gregory w wyścigu po rolę pokonał tysiące kandydatów. Przystojny i umięśniony nieźle prezentował się na ekranie. Dopóki nie zaczął mówić, albo się poruszać, po zgliszczach przyszłości chodzi bowiem z wdziękiem baletnicy i nie bardzo pasuje do roli niezłomnego, poetyckiego obwiesia, który pewną ręką sprawuje rządy.

Na drodze Trasha pewnego dnia staje wrażliwa Ann, dziedziczka terroryzującej świat przyszłości korporacji. Trash ratuje Ann przed członkami konkurencyjnego gangu, a potem zaczyna ją chronić. Jej śladem wyrusza bezwzględny łowca, a Trash będzie musiał sprzymierzyć się ze swoim zaciekłym wrogiem, miejscowym watażką, Ogrem.

Mark Gregory jako Trash w filmie „Wojownicy z Bronxu”, 1982, reż. Enzo G. Castellari

„Wojownicy z Bronxu” są boleśnie przewidywalni, ogląda się jednak ten film nawet przyjemnie. Głównie dlatego, że jest boleśnie naiwny. „Wojownicy z Bronxu” realizacyjnie też stoją na poziomie o niebo wyższym niż wiele włoskich produkcji z tamtego okresu. Zdjęcia są ładne, a kadry nierzadko pomysłowe. Film miał premierę w 1982 r., a już rok później na półki wypożyczalni wszedł jego sequel – efektowna i przez wielu uznawana za lepszą od oryginału „Ucieczka z Bronxu”.

Castellari ponownie stanął za kamerą, a Trash z romantycznego, skłóconego z życiem stał się zgorzkniałym wyjadaczem, w co akurat trudno uwierzyć, bo choć od wydarzeń przedstawionych w pierwszym filmie minęło w „Ucieczce z Bronxu” kilka lat, druga część premierę miała już 1983 r., a Gregory wciąż był gładkolicym nastolatkiem. Trash musi wrócić, kiedy złowroga korporacja pod wodzą cynicznego prezesa chce zrównać Bronx z ziemią, a jego rodzice zostają spaleni żywcem (to, że ze swojego syna byli bardzo dumni sugeruje wielki plakat wiszący w ich mieszkaniu, a przedstawiający Trasha w bojowej pozie).

„Ucieczka z Bronxu” wydaje się przede wszystkim bardziej spójna od poprzedniego filmu, jest tu też znacznie więcej akcji, a motywacje bohaterów są bardziej zrozumiałe. W obu filmach grają aktorzy znani fanom kina gatunkowego prosto z Włoch, np. Henry Silva („Nico – ponad prawem”), zmarły w styczniu Antonio Sabato, oraz legendarny Fred Williamson („Boss Nigger”, „MASH” i „Od zmierzchu do świtu”), Vic Morrow („Straszne misie”) a także aktor, scenarzysta i reżyser George Eastman. Przaśny wdzięk obu tych produkcji i ich aspiracje by jednak konkurować z tymi hollywoodzkimi, sprawiają, że dylogia o Bronxie to jedna z lepszych propozycji z czasów ataku włoskich klonów.

Oba filmy obejrzałam w serwisie Full Moon Features.