"Na śmierć i życie", reż. Isaac Florentine, rok prod. 1995, fragment plakatu

„Na śmierć i życie” albo „Dzikie pięści”. Sztuki walki na Dzikim Zachodzie

Miłe zaskoczenie. Filmowa kopanina, której akcja toczy się na Dzikim Zachodzie, a dokładniej w 1865 r., gdzieś tam w Teksasie, gdzie kolej usiłuje odebrać uczciwym pionierom ziemię, wszyscy są rewolwerowcami, a znajomość sztuk walki to umiejętność tak niezbędna, jak błyskawiczne dobywanie broni z kabury.
Film „Na śmierć i życie” („Savate”) znany jest u nas także jako „Dzikie pięści”. Cudeńko to wyreżyserował w 1995 r.
Isaac Florentine, który na koncie ma także „Mroczne żniwa” i „Pustynnego jastrzębia”. Choć to produkcja klasy B, ma w sobie lekkość i sporo finezji. I nie chodzi tu nawet o sceny walk, które prezentują się dobrze i są pomysłowe, a o ironiczny humor, który towarzyszy tej prostej historii na każdym kroku.

Francuski mistrz sztuk walki Olivier Gruner (znacie go na pewno z „Nemezis” Alberta Pyuna) gra tu młodego Francuza Josepha, który do Teksasu przybywa w poszukiwaniu swojego osobistego nemezis, pruskiego kapitana Ziegfielda Von Trotty (rewelacyjny, groteskowy Marc Singer, czyli „Władca zwierząt”), który zamordował jego przyjaciela. Na miejscu Joseph od razu oczywiście wdaje się w widowiskową bójkę, poznaje też piękną Mary (znana z serii „Hellraiser” Ashley Laurence) i jej brata Caina (Ian Ziering, któremu wielką popularność przyniósł serial „Beverly Hills 90210”). Rodzeństwo nękane jest przez miejscowych wysłanników kolei, którzy mają chrapkę na ich ziemię i Joseph postanawia ich bronić, bo czuje miętę do Mary. Aby zdobyć pieniądze potrzebne na walkę o ziemię zgłasza się też do jakże popularnego w tamtych stronach, w tamtym okresie turnieju sztuk walki, a na ringu ostatecznie spotka się rzecz jasna z Von Trottą.

„Na śmierć i życie” ma kilka naprawdę zabawnych momentów. W zasadzie niemal we wszystkich występuje Singer, który jako pruski mistrz kickboxingu ewidentnie świetnie się bawi zakładając i zdejmując monokl, rechocząc w nieodpowiednich momentach grając tak nieczysto jak tylko się da. Gdyby nie Marc Singer, „Na śmierć i życie” byłoby znacznie gorszym filmem. Gruner dobrze sobie radzi w roli szlachetnego bohatera, ma jednak zbyt mało charyzmy by odwrócić uwagę widza od Singera. Finałowa scena walki jest dość spektakularna, a całość bywa nawet nieco slapstikowa. Interesująca mieszanka przygody, romansu, ekranowej bijatyki i komedii. Film promowany był jako prawdziwa historia pierwszego kickboxera – należącego do legii cudzoziemskiej Josepha Charlegranda.

Grają tu także James Brolin, Donald Gibb i Michael Palance.