"Laserowa misja", reż. BJ Davis, rok prod. 1989, plakat

„Laserowa misja”. Brandon Lee ratuje świat

Smutno się dziś ogląda „Laserową misję” („Laser Mission”). Film ten miał w 1989 r. zrobić z Brandona Lee nową gwiazdę kina akcji. I tak też się stało. „Laserowa misja” była w USA hitem wypożyczalni VHS, a Lee wystąpił w kolejnych czterech latach przed swoją tragiczną śmiercią na planie „Kruka” także w „Ostrym pokerze w Małym Tokyo” i „Huraganie ognia” – hitowych akcyjniakach, w których udowodnił, że ma nie tylko prezencję i sztuki walki we krwi. Wszystkie te filmy pokazywały przede wszystkim, że Lee obdarzony był wielką charyzmą.

Nie inaczej jest z „Laserową misją” – filmie do bólu szablonowym i tanim, który powstawał w Niemczech Zachodnich i Afryce, a jego ścieżka dźwiękowa składa się z jednej, granej w kółko piosenki („Mercenary Man” Marka Knopflera). Produkcja ta powstała za nieco ponad 2 mln dol., a jej scenariusz opowiada o cynicznym, choć uroczym najemniku Michaelu Goldzie (Lee), który ma odbić z rąk sowieckich terrorystów profesora Brauna (Ernest Borgnine). Ten ostatni opracował bowiem nowatorską formułę tworzenia broni jądrowej. Kto będzie ją kontrolował, wywoła III wojnę światową. A na to Gold oczywiście nie może pozwolić.

Brandon Lee w filmie „Laserowa misja”, 1989, fot. IMDB

W niebezpiecznej misji pomoże mu córka profesora Alissa (Debi A. Monahan). Jak na studentkę weterynarii podejrzanie zręcznie włada bronią, a jej tożsamość ujawniona w finale jest zaskoczeniem jedynie dla Golda, bo scenariusz wielokrotnie nieco nieudolnie daje do zrozumienia, że dziewczyna nie jest tą, za kogo się podaje. Gold i tak się w niej zakochuje, a ich romans jest jedynym budzącym jakieś emocje wątkiem filmu. To jednak zasługa chemii pary aktorów, a nie scenariusza Phillipa Gutteridge’a, dla którego „Laserowa misja” była jedynym filmem w karierze.

Wszystko tu przebiega zgodnie z utartym schematem: są wybuchy, konna jazda przez pustynię, jest końcowe starcie w kopalniach, jest wreszcie sporo niezłych scen walk w wykonaniu Lee i nieszczęsnych kaskaderów, którym syn Małego Smoka spuszcza tu niezły łomot. Podobno rolę Golda miał początkowo zagrać David Hasselhoff. Z jednej strony cieszę się, że nic z tego nie wyszło, bo to kolejny film, w którym można obejrzeć Brandona Lee, z drugiej trochę jednak żal. Brandon Lee zasługiwał na więcej.