"Ślepa sprawiedliwość", reż. Richard Spence, rok prod. 1994, HBO, okładka DVD

„Ślepa sprawiedliwość”. Niewidomy rewolwerowiec

Niewidomy kowboj z dzieckiem w ramionach przemierza konno nieprzyjazne amerykańskie pustkowia. Może i nie widzi, inne zmysły ma jednak wyostrzone. Z rewolweru strzela zawsze celnie i zawsze z rozmysłem. Kolejną śmierć ze swej ręki kwituje z ironią jakimś zwięzłym onelinerem. Na pytanie, kto go napadł odpowie np. „nie wiem, nie przyjrzałem im się dokładnie”. A zapytany o to, czy przerzuceni przez siodła martwi bandyci to jego sprawka rzeknie: „byli dodani do koni”. Brzmi absurdalnie? Pewnie trochę tak. Ale „Ślepa sprawiedliwość” z 1994 r. to kawał krwistego weird west: mieszanki westernu z innymi gatunkami. W tym wypadku odrobiny thrillera, komedii, fantasy, acid i spaghetti westernu. Aż dziw, że „Ślepa sprawiedliwość” jest tak mało znana. Dzięki temu jednak, przed wami perełka, której być może nie oglądaliście. A im szybciej to zrobicie, tym lepiej.

Głównym bohaterem „Ślepej sprawiedliwości” jest ociemniały Canaan, weteran wojny secesyjnej. Wzrok stracił kiedy uznany za martwego wrzucony został do masowego grobu i przysypany wapnem, które dostało mu się do oczu. Canaan na nosie ma ciemne okulary i reaguje agresją, kiedy nie może ich znaleźć. Poznajemy go, kiedy przyjeżdża ze wspomnianym już niemowlęciem do Meksyku. Szuka miasteczka, w którym mieszka matka dziecka. Ojca zabił osobiście, dał mu jednak słowo, że odda niemowlę. Miasteczkiem trzęsą meksykańscy bandyci (ich herszta doskonale gra spec od ról czarnych charakterów, Robert Davi), katolicki ksiądz, który marzy o tym by z powierzchni ziemi zniknęli Indianie oraz mały, zapchlony garnizon amerykańskich żołnierzy. Canaan zgadza się zabezpieczyć przewożone przez armię USA srebro w zamian za 10-procentowy udział. Niestety, zostaje wykiwany, a nie jest z tych, którzy takie urazy chowają. W spektakularnym, pełnym wybuchających kościołów, efektownych strzelanin i dialogów finale pokaże wszystkim, że nie warto go lekceważyć. Jeśli, ktoś jeszcze nie zrozumiał tego w pierwszych minutach filmu.

W Canaana świetnie wciela się Armand Assante, u nas znany chyba głównie jako telewizyjny Odyseusz. W tym dziwnym westernie Assante jest oschły dla wszystkich – nawet granej przez Elisabeth Shue ukochanej – drażliwy jak odyniec, ironiczny do bólu i poruszająco tragiczny. Jego bohater inspirowany był komiksowym Jonahem Hexem oraz japońskim mistrzem miecza, niewidomym Zatōichim (tym ostatnim inspirowali się też twórcy „Ślepiej furii” z Rutgerem Hauerem). „Ślepa sprawiedliwość” to kino brutalne, ale ta przemoc jest tu przełamywana czarnym humorem. Fani westernów z przyjemnością pobawią się w odczytywanie nawiązań do klasyki. Film wyreżyserował Richard Spence, a scenariusz napisał Daniel Knauf. Jeśli ta baśniowa kraina przemocy wydaje wam się znajoma to nic dziwnego. Knauf wymyślił, napisał i wyprodukował serial „Carnivale”, który premierę na antenie HBO – ta telewizja wyprodukowała też „Ślepą sprawiedliwość” – miał dekadę później.