
fot. Cinema Epoch
„Hundra”. Lepsza „Czerwona Sonja”
Ale mniej znana. „Hundra” Matta Cimbera była kolejną kopią „Conana”, w której jednak pomsty za śmierć bliskich szuka kobieta, piękna wojowniczka, o słowiańskich rysach twarzy Laurene Landon. Jasnowłosa Hundra jest Amazonką, niespieszno jej do zostania matką, czas wypełnia sobie polowaniami i walką na miecze. Fryzurę ma ułożoną na modłę lat 80. i nigdy nie była z mężczyzną. Chciałaby też, aby ten stan rzeczy się utrzymał.

„Hundra” to film Laurene Landon, która w połowie jest Polką, a w drugiej połowie – Irlandką. Landon wykonywała niemal wszystkie numery kaskaderskie w filmie, była też później kandydatką do roli Czerwonej Sonii, ale producenci zorientowali się, że fabuła „Hundry” jest niemal identyczna z fabułą filmu z Brigitte Nielsen. Landon ma za sobą bardzo owocną karierę aktorki kultowej. „Hundra” to oczywiście jedno z jej szczytowych osiągnięć, ale na koncie ma też m.in. role w „Złotowłosej i złotej świątyni”, „Spokojnie to tylko awaria”, „Ameryka 3000”, „Maniakalny glina” 1 i 2, a ostatnio – w drugiej części „Gliniarza samuraja”.

Matt Cimber, reżyser „Hundry” przez dwa lata był mężem legendarnej Jayne Mansfield. Poza „Hundrą” wyreżyserował ponad 20 tytułów, np. „Czas umierania” z Rexem Harrisonem, czy „Motyl” z Orsonem Wellesem.

„Hundrę”, oprócz fabuły z „Czerwoną Sonją” łączy coś jeszcze. A mianowicie ścieżka dźwiękowa. Czemu tu się dziwić, skoro w obu filmach odpowiada za nią genialny Ennio Morricone. Tematy towarzyszące przygodom dwóch wojowniczek są zresztą bardzo podobne, choć ten z „Hundry” wydaje się mroczniejszy. Sam film to hiszpańska produkcja, a angielskie dialogi i narracja dograne zostały dopiero w postprodukcji. Dziś „Hundra” nazywana jest „jednym z najbardziej niedocenionych filmów fantasy lat 80.”. Czy jest niedoceniona – nie wiem. Na pewno lepsza od „Czerwonej Sonii”, choć to wcale nie jest trudne.