Galaktyczny wojownik, 1998, okładka bluray

„Galaktyczny wojownik”. Niby ten sam świat, co „Łowca androidów”, ale Kurta Russella żal

Jeśli scenariusz przeleżał w czyjejś szufladzie Hollywood ponad 15 lat, to może to być znak, że nie warto się za niego zabierać. Paul W. S. Anderson, który w 1998 roku na koncie miał właściwie tylko infantylne „Mortal Kombat”, nie poczuł się zrażony tym złowróżebnym znakiem. Postanowił, że zrealizuje „Galaktycznego wojownika”, scenariusz, którym wcześniej zachwycony był podobno sam Clint Eastwood. „Galaktyczny wojownik” na papierze mógł wyglądać całkiem nieźle. Skrypt napisał w końcu David Webb Peoples, który na koncie ma m.in. „Łowcę androidów” (filmy dzielą zresztą uniwersum, w którym się rozgrywają), „Zaklętą w sokoła”, „12 małp” i „Bez przebaczenia”.

Z prostego rachunku wynika, że scenariusz filmu „Galaktyczny wojownik” musiał powstać jakoś krótko bo premierze „Łowcy androidów”, ale autor skryptu i ten sam świat, w którym rozgrywa się akcja, to jednak stanowczo za mało, aby porównywać filmy Scotta i Andersona.

„Galaktyczny wojownik”, 1998, fot. mat. promocyjne wytwórni Warner Bros

Początkowo rolę małomównego Todda miał zagrać Keanu Reeves. Aktor zrezygnował jednak z „Galaktycznego wojownika”, a jego rolę przejął Kurt Russell. Russell miał już ustaloną renomę gwiazdy kina akcji i kultowego aktora. Zagrał w „Ucieczce z Nowego Jorku”, horrorze „Coś”, „Wielkiej drace w chińskiej dzielnicy”, „Tango i Cash” i w wieku 47 lat nie musiał już nikomu niczego udowadniać.

Fakt, że „Ucieczka z Los Angeles” z 1996 roku okazała się porażką mógł nieco wpłynąć na niego morale, ale jak sam tłumaczy – zagrał Todda, bo potrzebował czeku. A zainkasował robiącą wrażenie kwotę 20 milionów dolarów, co sprawiło, że nie odszedł z planu nawet, gdy w czasie przerwy w zdjęciach potknął się i złamał kostkę.

„Galaktyczny wojownik”, 1998, fot. mat. promocyjne wytwórni Warner Bros

„Galaktyczny wojownik” to dość prosta historia zawodowego, trenowanego od dzieciństwa żołnierza, który w wieku dojrzałym zostaje zastąpiony przez wojownika nowszej generacji: młodszego, szybszego i bardziej wytrzymałego. Todd, teraz już nie przedstawiający dla wojska przyszłości (akcja filmu rozgrywa się w czasie kolonizacji przez ludzkość innych układów słonecznych) żadnej wartości, zostaje porzucony na jednej z planet, która stanowi wielkie wysypisko śmieci. Mieszka tam grupa rozbitków, która przygarnia Todda, a on, tak ta umie, stara się im odwdzięczyć za okazaną dobroć.

Niestety, lata walki na usługach armii stępiły jego empatię i wrażliwość. Ale może okazać się, że nie wszystko stracone. Zwłaszcza, że Todd zaczyna spoglądać lepkim wzrokiem na żonę jednego ze swych nowych przyjaciół. Gra ją znana z „Adwokata diabła” i „Gladiatora” Connie Nielsen, a oprócz niej boskiemu Kurtowi partnerują na ekranie jeszcze m.in.: Gary Busey, Jason Isaacs i Jason Scott Lee.

„Galaktyczny wojownik”, 1998, fot. mat. promocyjne wytwórni Warner Bros

Kurt Russell gra w niemal 90 proc. scen w tym filmie. Wypowiada zaledwie 104 słowa. Może w sumie nieźle na tym wyszedł, bo dialogi są średnie, a reżyser nie radzi sobie z oddaniem psychologii postaci, nie wspominając już o przydługich, dziwnych scenach, które wyglądają jak teledysk Loreeny McKennit, która zresztą jedną z piosenek wykonuje. Jestem przekonana, że gdyby film wyreżyserował ktoś inny, a nie Anderson, to na pewno byłoby znacznie lepiej. A tak, widz może z łatwością dostrzec zagubienie na twarzy aktorów, które nie ma nic wspólnego ze akcją filmu.

Film Andersona kosztował 60 milionów dolarów, w co trochę trudno uwierzyć. Owszem, niektóre lokacje wyglądają dość imponująco, ale po  20 latach od premiery nie sposób nie zauważyć kiepskich efektów specjalnych, krążowników, które wyglądają, jakby były zrobione z ciastoliny i innych mankamentów. „Galaktyczny wojownik” nieco irytuje dziecinnymi rozwiązaniami dramaturgicznymi i naprawdę beznadziejnymi dialogami, które można bez problemu przewidzieć.

Film Andersona nie broni się nawet w kategorii „kino klasy B”. Nie jest samoświadomy, brakuje mu bezpretensjonalności, widać też wyraźnie, że Anderson chciał widzom coś przekazać, zabrakło mu jednak warsztatu. „Galaktyczny wojownik” okazał się finansową klapą, zarabiając nieco ponad 14 milionów dolarów na całym świecie. Mam nadzieję, że Kurt dostał te swoje 20 milionów dolarów i że nie było mu potem bardzo wstyd.