„Na granicy światów”. Bardzo przeciętne kino i Rutger Hauer na dokładkę

„Na granicy światów” to zapomniany dziś nieco film z 1996 roku, typowy wykwit epoki wideo lat 90. – okresu, w którym wiadomo już było, że świat wypożyczalni chyli się ku upadkowi, a nadchodzi nowa jakość w postaci płyt DVD. Film Krishna Rao to przyzwoicie zrealizowane kino przygodowe sci-fi, w którym budzący sympatię bohaterowie ratują świat w towarzystwie Rutgera Hauera. A i jest tu też Jack Black zgniatający sobie na czole puszkę.

fot. Trimark

Głównym bohaterem „Na granicy światów” jest Joe, student, który nie zdaje sobie sprawy z niezwykłej roli jaką przyjdzie mu odegrać. Ojciec Joe pochodzi z innego wymiaru, a sam chłopak zostanie wciągnięty do walki ze złem przez piękną Laurę. Ich mentorem będzie jak zwykle nonszalancki i wyluzowany Rutger Hauer, którego A.T. łopocze długim płaszczem i wygłasza od czasu do czasu wesołkowate kwestie. Bohaterowie będą skakać między wymiarami, walczyć z wysłannikami zła i przez 90 minut robić wszystko, żeby nie zanudzić widza na śmierć.

fot. Trimark

„Na granicy światów” może się pochwalić całkiem przyzwoitymi efektami specjalnymi i scenografią. Ogląda się to przyjemnie, choć głównie dzięki nostalgii – wizualnie film przypomina trochę nieco droższe odcinki serialu „Sliders”. Główne role grają tu oprócz Hauera Andrea Roth i Josh Charles, który w 1996 roku miał jeszcze szansę stać się etatowym przystojniakiem, a na koncie miał już wtedy role w „Lakierze do włosów” Watersa, komedii „Nie mów mamie, że niania nie żyje” i „Stowarzyszeniu umarłych poetów”. Dziś znany jest najbardziej z serialu „Żona idealna”. O Andreii Roth nie pamięta dziś już raczej nikt, chyba, że fani drugoligowych seriali.

„Na granicy światów” to gratka przede wszystkim dla fanów Hauera, którzy chcą zobaczyć, jak gwiazda ery VHS radziła sobie w drugiej połowie lat 90. Fani kina przygodowego i kina sci-fi też mogą obejrzeć film z pewną przyjemnością, choć dziełko Rao zostawia pewien niedosyt. I w gruncie rzeczy jest dość przeciętne, co w sumie jest jego największym problemem. Gdyby było po prostu złe, można by je zarekomendować w ciemno.