„Nocny łowca”. Wampiry, Don „The Dragon” Wilson i Kung-fu

„Nocny łowca” z Donem „Smokiem” Wilsonem na rynek wideo trafił na dwa lata przed słynnym już dziś klasykiem kina akcji, filmem „Blade – Wieczny łowca”, który powstał w oparciu o komiks Marvela z lat 70. Niektórzy twierdzą jednak, że to właśnie „Nocny łowca” zainspirował twórców filmu z Wesleyem Snipesem.

Nic bardziej mylnego. Już w 1992 roku Marvel przymierzał się do realizacji projektu, a w roli tytułowej szefowie studia widzieli popularnego wówczas nieco bardziej niż obecnie, rapera, LL Cool J’a. To, że „Nocny łowca” wkroczył rozkołysanym krokiem Wilsona na rynek VHS dwa lata wcześniej mogło jednak nieco skołować widzów. Tym bardziej, że pomiędzy tymi dwoma filmami, mimo wszystko, nie brakuje podobieństw. Ale zacznę od początku.

fot. New Concorde

„Nocny łowca” to historia milczącego – co usprawiedliwia jak zawsze zdrewniałe aktorstwo Wilsona – pogromcy wampirów, skrzyżowania Brandona Lee z „Kruka” i którejkolwiek postaci granej przez Wilsona w czasie jego długiej kariery. Łowca nazywa się John Cutter i pochodzi ze starego rodu pogromców wampirów.

Jako dziecko był świadkiem wybicia całej swojej rodziny przez krwiopijców i od tamtej pory nie zazna spokoju, dopóki nie zmiecie wampirów z powierzchni ziemi. Nie jest jednak specjalnie ostrożny i nie unika spektakularnych strzelanin w miejscach publicznych.

Po malowniczej masakrze wampirów w jednej z restauracji w Los Angeles, Cutter musi wziąć nogi za pas, bo po piętach depcze mu policja przekonana, że zamordował szanowanych obywateli no i same wampiry, zwłaszcza seksowna Tournier. Na szczęście, Cutter będzie miał wsparcie pięknej reporterki, która wniesie do jego życia trochę ciepła.

„Nocny łowca” to tani, średnio napisany, lecz zrealizowany z dużym entuzjazmem film, który na pewno docenią fani Wilsona i ci, którzy nie mają nic przeciwko oglądaniu filmowych szrotów. Zwłaszcza w takich, w których piętrowe niedorzeczności to norma.

Historia nawet się broni, jest tu kilka ładnych pościgów i nieźle nakręconych scen walki, jest Maria Ford w roli Tournier, jest wreszcie kilka scen, które dwa lata później pojawiły się w „Blade – Wiecznym łowcy” (i tu i tu wampiry chadzają do eleganckich restauracji, chodzą na imprezy i noszą drogie torebki). Jest wreszcie klimat kina ery VHS, którego tak próżno dziś szukać nawet w nowym kinie gatunkowym.

Ja zdecydowałam się na obejrzenie „Nocnego łowcy” bo gra tu Maria Ford z plastikowymi kłami, która wyjątkowo rzadko wciela się w czarne charaktery, a tu robi to z radością i widać, że się świetnie bawi. Aktorka znana głównie z ról striptizerek, które grywała pod batutą Cormana, z Wilsonem zagrała wcześniej m.in. w dwóch częściach „Pierścienia ognia” i czuć pomiędzy nimi fajną ekranową chemię, której nieco brakuje „Smokowi” i jego filmowej ukochanej, Melanie Smith.

fot. New Concorde

„Nocnego łowcę” wyreżyserował Rick Jacobson, który na koncie ma aż cztery filmy z Wilsonem – oprócz filmu o Cutterze, m.in. dwie części „Krwawej pięści”, „Uderzenie lwa”, a po raz pierwszy spotkali się na planie „Pierścienia ognia”, gdzie Jackobson uczył się zawodu jako asystent reżysera. Widać, że panowie się rozumieją, choć akurat w przypadku „Nocnego łowcy” wygląda to tak, jakby Jackobson pogodził się  z tym, że ze „Smoka” nie uda się wykrzesać ani odrobiny gry aktorskiej. I po prostu oparł się wygodnie na swoim reżyserskim fotelu. Krzyknął „akcja!”. I akcji w „Nocnym łowcy” nie brakuje.