„Mordercze kuleczki”. Don’t Fear The Reaper

Początkowo „Mordercze kuleczki” miały trwać ponad trzy godziny. Reżyser filmu, Don Coscarelli, słusznie uznał jednak, że dla przeciętnego widza byłaby to długość nie do udźwignięcia i film skrócił. I to pewnie dlatego montaż „Morderczych kuleczek” jest urwany i miejscami chaotyczny.

Niektóre wątki i bohaterowie pojawiają się na ekranie na chwilę, aby zniknąć bez słowa wyjaśnienia. Może to kołować, ale w połączeniu z oniryczną atmosferą filmu nie przeszkadza jakoś specjalnie. Choć – przynajmniej dla mnie – było irytujące, bo nie pozwalało mi się to skupić na sednie historii, a ta – jest niezwykle pomysłowa i świeża.

fot. MGM

Coscarelli podobno wymyślił „Mordercze kuleczki” (polski tytuł jest głupawy, w oryginalne film nazywa się „Phantasm” i wziął swoją nazwę z twórczości Edgara Allana Poe) jako młody człowiek, pod wpływem sennego koszmaru. Nietrudno w to uwierzyć, bo wszystko w „Morderczych kuleczkach” kręci się wokół lęków i snów 13-letniego Mike’a, który właśnie stracił rodziców, a w okolicy w dość makabrycznych okolicznościach giną ludzie.

Mike boi się wielu rzeczy: np. tego, że zostanie sam, a jego starszy brat Jody odjedzie w siną dal, tego, że nie zostanie zaakceptowany przez innych. A przede wszystkim – boi się Wysokiego Człowieka, ponurej postaci w żałobnym garniturze, która grasuje po mauzoleum, podnosi ciężkie trumny jedną ręką i zdaniem Mike’a, odpowiada za morderstwa, do których dochodzi w okolicy, ze szczególnym uwzględnieniem cmentarza. Czasami występuje też w innej postaci – atrakcyjnej blondynki w lawendowej sukni, która działa ogłupiająco na ofiary płci męskiej,

fot. MGM

Mike się nie myli. Wysoki człowiek rzeczywiście jest czymś znacznie więcej niż budzącym niepokój pracownikiem domu pogrzebowego. To przybysz z innego wymiaru, pozbawiony uczuć wyższych potwór obleczony w ludzką skórę, który ożywia zmarłych, do których ma łatwy dostęp, a potem teleportuje ich do swojego wymiaru, w którym służą jako niewolnicy. Mike będzie musiał nie tylko znaleźć sposób na to, aby go pokonać, ale jeszcze przekonać brata i jego przyjaciela, że nie kłamie i nie ma omamów. A to nie będzie łatwe.

fot. MGM

Zaskakujące w „Morderczych kuleczkach” jest to, że niosą ważne przesłanie. Choć na pierwszy rzut oka mogą wydawać się jedynie sprawnie zrealizowanym horrorem z kilkoma zabójczymi ujęciami i efektami specjalnymi, to jednak sens filmu jest jasny: strach przed śmiercią jest bez sensu. Wszyscy umrzemy i musimy się z tym oswoić. Lęk głównego bohatera przed śmiercią bliskich to jego prawdziwy wróg, przy którym Wysoki Człowiek schodzi na dalszy plan.

„Mordercze kuleczki” były w 1979 roku sukcesem kasowym. I to niebagatelnym, bo przy budżecie 300 tys. dolarów zarobiły prawie 12 milionów dolarów. Krytycy chwalili dzieło Coscarelli za niezwykły klimat, który upodabnia film do sennego koszmaru, a od ponad 40 lat „Mordercze kuleczki” regularnie pojawiają się na listach „najstraszniejszych horrorów w historii”. Niezłego kopa daje też zaskakujące zakończenie, które nadaje filmowi zupełnie nowy wymiar, choć powstałe kontynuacje nieco ten efekt psują.

To, że powstały aż cztery sequele filmu nie powinno nikogo dziwić. Coscarelli osobiście czuwał nad nimi aż do 1998 roku, kiedy to wyreżyserował część czwartą, potem jednak oddał „Mordercze kuleczki” w inne ręce i na reżyserskim stołku zasiadł David Hartman, z którym Coscarelli napisał scenariusz ostatniego filmu. O kolejnych częściach „Morderczych kuleczek” będę jednak pisała osobno.

Wyjątkową dla mnie rzeczą jest to, że w „Morderczych kuleczkach” od niemal 40 lat wciąż grają ci sami aktorzy. W Mike’a (z jednym wyjątkiem) wciela się z uporem A. Michael Baldwin, który poza kolejnymi odsłonami serii niewiele ma w swojej filmografii filmów, a garnitur Wysokiego Człowieka przez cztery dekady wciągał na siebie rzeczywiście wysoki Angus Scrimm.

Zmarły w 2016 roku aktor, oprócz ikonicznej roli w „Morderczych kuleczkach” ma też na koncie takie hity jak „Transylvania Twist”, „Podgatunek”, „Mój kumpel Munchie” i moja ukochaną „Vampirellę”.

Sam Coscarelli dla niektórych najbardziej znany jest jako reżyser rewelacyjnej czarnej komedii „Bubba Ho-tep” z Bruce’em Campbellem jako podstarzałym Elvisem Presleyem na tropie starożytnego zła grasującego po domu starców. Dla innych – jako twórca „Morderczych kuleczek”, filmu, który straszy i jednocześnie mówi o czymś istotnym.