„Stripped to Kill 2: Live Girls”. Niewinna striptizerka vs. seryjny morderca

Maria Ford w samej bieliźnie wstydliwie próbuje się zasłonić. Ze wszystkich stron obłapiają ją anonimowe męskie ręce, które wyrastają ze ściany za nią. To plakat drugiej części thrillera erotycznego „Stripped To Kill” z 1987 roku.

Sequel filmu Katt Shea powstał dwa lata po oryginalne, na fali wielkiego sukcesu pierwszej części. Shea, dla której film z 1987 roku był debiutem reżyserskim, zgodziła się wyreżyserować sequel na prośbę Rogera Cormana, który w drugiej połowie lat 80. i pierwszej lat 90. był królem producentów thrillerów erotycznych. Shea wspominała w jednym z wywiadów, że zaczynając pracę nad „Stripped to Kill 2: Live Girls” nie miała jeszcze gotowego scenariusza, musiała więc improwizować.

Sam film powstawał równocześnie z „Tańcem przeklętych” i to nawet na tym samym planie, co miało nieco zmniejszyć koszty. W pierwszej części, główną bohaterką jest policjantka, która w przebraniu striptizerki ma nadzieję zdemaskować mordercę tancerek erotycznych. W drugiej, akcja toczy się wokół rudowłosej Shady, striptizerki, która w snach widzi morderstwa koleżanek po fachu, a budzi się zalana krwią. Shady nie wie, czy zaczyna tracić rozum, czy może ktoś próbuje ją wrobić w zabójstwa. W rozwiązaniu zagadki pomoże jej detektyw policji, z którym Shady połączy ognisty, jak jej natapirowana grzywka, romans.

Spotkałam się w sieci z opiniami, że sequel jest lepszy od oryginału. Nie zgodzę się, choć uwielbiam Marię Ford i każdy film z nią oceniam lepiej niż na to zasługuje. „Stripped to Kill 2: Live Girls” trochę kuleje fabularnie, sceny striptizu nie są tak klimatyczne, jak w części pierwszej, ale film ma coś, czego nie miał oryginał. A mianowicie, surrealistyczne sceny snów, w których Shady widzi kolejne morderstwa.

Te oniryczne sekwencje mają w sobie coś mrocznego i nierealnego. Wygląda to nieźle, a otwierająca film Shea scena snu wspaniale buduje atmosferę. Nie wiem, czy zabieg był celowy, ale po jakimś czasie, podobnie jak Shady, czułam się momentami skołowana. I nie wiedziałam, czy dana scena jest snem bohaterki, czy rzeczywistością.

Maria Ford debiutowała tu w swojej pierwszej dużej roli. Ta charyzmatyczna aktorka w kilka lat stała się jedną z największych gwiazd Cormana, flagową twarzą jego wytwórni. Na przestrzeni dekady grała głównie striptizerki, prostytutki i harpie wodzące mężczyzn na pokuszenie i ku zagładzie. Zdarzało się jej jednak grywać na przekór wizerunkowi i wówczas okazywało się, że stać ją na więcej. Ford nigdy nie udało się jednak uniknąć zaszufladkowania.

Z naklejką seksownego kociaka kina klasy b zmagała się przez całą swoją karierę. W 1998 roku, w filmie dokumentalnym „Some Nudity Required” przyznała, że czuje się przez przemysł tanich filmów wykorzystana. Dodała, że reżyserzy, z którymi pracowała, wymagali od niej rozbierania się na ekranie, nawet gdy nie miała na to specjalnej ochoty. Kontrowersje wokół dokumentu sprawiają, że wątek ten staje się niejasny.

Katt Shea nie była zadowolona z efektu końcowego. Podobno, kiedy sceny do „Tańca przeklętych” zostały już nagrane, Corman zadzwonił do niej i poprosił, aby wykorzystała wynajęty do zdjęć nocny klub. Przez pięć dni kręciła sceny tańca erotycznego, a potem – napisała dookoła nich scenariusz. Twierdzi, że nie rozumie, dlaczego „Stripped to Kill 2: Live Girls” podoba się komukolwiek.

Oprócz Ford, grają tu m.in. Eb Lottimer, z którym aktorka spotkała się m.in. w „Szaleństwie przyszłości” i Karen Mayo-Chandler, zmarła w 2006 roku aktorka i modelka „Playboya”, która w szerszych kręgach znana jest dzięki swoim opowieściom o romansie z Jackiem Nicholsonem.