„Miasteczko, które bało się zmierzchu”. I prawdziwego, nieuchwytnego mordercy

II wojna światowa właśnie się skończyła i mieszkańcy miasteczka Texarkana dochodzą do siebie po udziale USA w walkach na terenie Europy. Ci młodzi mężczyźni, którzy wrócili do domu, próbują teraz wrócić też do normalności. W 1946 roku, osiem miesięcy po wojnie, nikt jeszcze nie wie, że wojenne traumy będą im towarzyszyły do końca życia. Na razie jednak, aby zagłuszyć demony, robią wszystko, co robili przed wyjazdem na wojnę. W samochodach obłapiają dziewczyny, chodzą do kina i ukradkiem piją alkohol.

fot. IMDB

Ale Texarkana nie wróci do normalności. I nigdy już nie będzie miasteczkiem, którym była przed wojną. A to za sprawą wynaturzonego, seryjnego mordercy, który w płóciennym worku na głowie morduje z okrucieństwem młode pary przesiadujące w zaparkowanych na odludziu samochodach. Nieuchwytny, bezlitosny, metodyczny – Widmowy Morderca nigdy nie został schwytany przez policję. W 1976 roku, 30 lat po serii morderstw, powstał film „Miasteczko, które bało się zmierzchu” opowiadający o tamtych wydarzeniach.

fot. IMDB

„Miasteczko, które bało się zmierzchu” to melancholijny thriller, w którym to nie rozwiązanie zagadki „kto zabił?” jest najistotniejsze, a oddanie atmosfery przerażenia, które zapanowało w Texarkanie w 1946 roku. Reżyser Charles B. Pierce, który w swoim filmie gra też drugoplanową rolę gliniarza-niezguły, zrobił to bardzo umiejętnie.

Film zaczyna się leniwymi ujęciami spokojnych ulic, nieruchomych lasów. Powolna narracja zza kadru wprowadza nas w senny klimat Texarkany, typowego, amerykańskiego miasteczka z pierwszej połowy XX wieku, w którym wszyscy się znają, a policja do tej pory musiała mierzyć się jedynie ze złodziejami kur i piratami drogowymi.

Napięcie rośnie, w widzu narasta niepokój, choć głównie dlatego, że dowiadujemy się o powrocie młodych żołnierzy. Zaraz potem czeka nas brutalna scena morderstwa, w czasie której poznajemy Widmowego Mordercę, zdeterminowanego łowcę, który napada na migdalącą się w samochodzie parę i katuje ją bez litości.

fot. IMDB

Kiedy atakuje ponownie, po trzech tygodniach, lokalną policję wesprze kapitan Morales, ważna persona wśród Strażników Texasu. Logicznie myślący i praktyczny, szybko zorientuje się, że mordercę trudno będzie schwytać. Jeśli w ogóle się to uda. A zabójca staje się coraz bardziej bezczelny. Przekonany o swej bezkarności, nie czeka już na zaparkowane auta, tylko zakrada się do domów mieszkańców Texarkany.

Najbardziej przerażające w filmie „Miasteczko, które bało się zmierzchu” jest to, że oparto go na faktach. A zekranizowano je dość wiernie, choć nie obeszło się bez uproszczeń. W 1946 roku w miasteczku Texarkana naprawdę grasował seryjny morderca. Naprawdę zamordował pięć osób, a trzy ranił. I naprawdę nigdy go nie schwytano.

fot. IMDB

Film zakwalifikowany został jako horror, choć znacznie bliżej mu do thrillera. Owszem, morderstwa są brutalne i makabryczne, ale pokazano je niezbyt dosłownie, zostawiając szczegóły wyobraźni widzów. Narracja z offu sprawia, że film nabiera miejscami formy dokumentu, trudno więc utożsamiać się z bohaterami. Ładne zdjęcia, niezła gra aktorska i kilka zaskakujących, slapstikowych gagów, sprawiają, że trudno się na filmie Pierce’a bać. Choć wywołuje on niepokój.

Tym, co w „Miasteczku, które bało się zmierzchu” podobało mi się najbardziej, jest otwarte zakończenie. W sequelu z 2014 roku, który był przepięknie sfotografowany, ale dziwnie pusty, podano nam morderców na tacy. W finale, czułam się jak podczas oglądania jednego z odcinków „Scooby Doo”. Tymczasem, w oryginalne, nigdy nie dowiadujemy się, kto zabijał.

W Texarkanie film Pierce’a pokazywany jest regularnie, w okolicy Halloween.