„Humanoidy z głębin”. Więcej seksu, więcej potworów!

Roger Corman, król campu i kina klasy B współpracuje tu z Barbarą Peeters, księżniczką kina eksploatacji lat 70. To chyba wystarczająca rekomendacja, aby obejrzeć „Humanoidy z głębin”. Choć nie dla wszystkich to połączenie sił skończyło się dobrze.

Peeters wyleciała z hukiem, kiedy odmówiła nakręcenia dodatkowych scen, na których eksponowane byłyby ofiary (nagie) tytułowych humanoidów. Te powstały już po zakończeniu właściwych zdjęć, ku wściekłości Peeters i zdziwieniu odtwórczyni głównej roli żeńskiej, pięknej Ann Turkiel, która próbowała nawet zatrzymać dystrybucję „Humanoidów z głębin”.

HUMANOIDS FROM THE DEEP, (aka LES MONSTRES DE LA MER), from left: Doug McClure, Ann Turkel, Anthony Pena, 1980, © New World

Turkiel była zaskoczona i wkurzona. Film, który zobaczyła na dużym ekranie znacznie różnił się od tego,  w którym miała zagrać. Sądziła, że film produkowany przez Cormana będzie inteligentnym thrillerem sci-fi z prawdopodobnym wątkiem naukowym. Okazało się jednak, że dzieło Peeters i Jimmy’ego T. Murakami („Bitwa poza gwiazdami”, „Heavy Metal”, to on zrobił „dokrętki”) to campowe kino eksploatacji, które zaczynające się właśnie lata 80. przyjęły z otwartymi ramionami.

„Humanoidy z głębin” powstały w 1980 roku, na fali popularności „Szczęk”, „Macek” i „Piranii”. Oto w małym rybackim miasteczku w Kalifornii, poławiacze mają większe problemy niż to, czy ryba bierze, czy nie. Naukowe eksperymenty prowadzone w okolicznym laboratorium wymknęły się spod kontroli i oto w wodach okalających miasteczko grasują potworne monstra, zmutowane hybrydy ludzi i ryb, potwory, które mordują mężczyzn i gwałcą kobiety, zdzierając z nich uprzednio ubrania pod czujnym okiem kamer.

HUMANOIDS FROM THE DEEP, 1980. ©New World Pictures

Dzielna pani naukowiec (Turkiel) wraz z Jimem, miejscowym bohaterem, na którego w domu czekają żona i dziecko, postanawiają jakoś opanować sytuację. Czasu mają niewiele, bo zbliża się lokalny festiwal, a humanoidy z głębin raczej nie przepuszczą takiej okazji, aby zaspokoić swoje wynaturzone apetyty.

„Humanoidy z głębin” to kino campowe, ale sprawne i trzymające w napięciu. Same monstra może i nie wyglądają imponująco, ale na pewno też nie są śmieszne. Sceny przemocy nie są groteskowe, tylko przerażające, podobnie jak charakteryzacja. Film ma niezłe tempo i pewnie na tle innych produkcji z tamtego okresu prezentuje się całkiem nieźle, jeśli ktoś jest oczywiście gotowy zignorować głupią i wtórną fabułę.

Muzykę skomponował James Horner, wówczas debiutujący jako twórca filmowych ścieżek dźwiękowych, dziś już uznany kompozytor, który na koncie ma m.in. soundtracki do „Willow” i „Krulla” i Oscara za muzykę do „Titanica”. Horner zginął tragicznie w 2015 roku, jego kompozycje z „Humanoidów…” zapowiadają wielką karierę. Warto się więc wsłuchać.

W 1996 roku Corman, do spółki ze stacją Showtime, wyprodukował remake filmu, w którym zagrali m.in. Emma Samms i Robert Carradine. W oryginale, oprócz Turkiel, wystąpili też Vic Morrow („Korzenie”, „Strefa mroku”, na planie tego ostatniego zginął w tragicznym wypadku) i Doug McLure („Ludzie, o których zapomniał czas”).

„Humanoidy z głębin” kosztowały zaledwie 2,5 miliona dolarów, a na ekranie widać, że każdy grosz został wydany po to, aby sprawdzić widzom radość. I to się udało. Mimo miażdżących w 1980 roku recenzji, dziś film Peeters zaliczany jest do kultowych dreszczowców.