„Lwie serce”. Zapomniany film, niezapomniany soundtrack

„Lwie serce” to kawał niezłego kina przygodowego z domieszką akcji. I nie, wcale nie chodzi o hit, w którym muskuły i pośladki pręży Jean-Claude Van Damme . W 1987 roku, do kin, na krótko, wszedł film „Lwie serce” Franklina J. Schaffnera, reżysera „Pattona”, „Motylka” i „Planety małp”, twórcy z Oscarem dla najlepszego reżysera na koncie. Nie była to jednak kolejna filmowa biografia, czy ekranizacja powieści albo ponurych wspomnień. „Lwie serce” to film przygodowy ze szczyptą fantasy, historyczna opowieść o mało chlubnym epizodzie z XIII wieku –  Krucjacie dziecięcej z 1212 roku.

Wtedy właśnie 12-letni pastuszek, Stefan, przekonał Filipa II Augusta, króla Francji, że Jezus Chrystus nakazał mu zebrać w Europie dzieci chętne do tego, aby pomaszerować do Jerozolimy i swoją czystością wyzwolić Ziemię Świętą. Wiele dzieci zmarło po drodze, większość, została sprzedana Saracenom jako niewolnicy. Podobna krucjata została zorganizowana też na ziemiach niemieckich, skąd tysiące dzieci do Jerozolimy poprowadził Mikołaj, podejrzany prorok, który zmarł w drodze, a jego szczegółowe losy są nieznane. Tylko nieliczni uczestnicy obu krucjat przeżyli, jeszcze mniej z nich wróciło do domu.

„Lwie serce” to opowieść o młodym, idealistycznym rycerzu, którego brat zginął w potyczce, a on sam chce się bardzo zasłużyć w walce (wcześniej uciekł z pola bitwy). Marzy o dołączeniu do krucjaty Króla Ryszarda „Lwie Serce”, okazuje się jednak, że aby bronić słabych i niewinnych nie musi wcale jechać do Jerozolimy. Wypowiada wojnę Czarnemu Rycerzowi, który porywa małych krzyżowców i sam próbuje przeprowadzić dzieci do Francji, aby mogły dołączyć do Króla Ryszarda. Po drodze spotyka złodzieja, jego krewką siostrę, Mathildę, z którą będzie się pojedynkował, zajdzie za skórę Czarnemu Rycerzowi i zmężnieje w ogniu walki.

Temu ponuremu filmowi bliżej jednak do dramatu historycznego „Ciało i krew”, a znacznie dalej od przyjemnych filmów fantasy w stylu „Willow”, czy „Niekończącej się historii”. Oparty na tragicznym, prawdziwym epizodzie historii średniowiecznej, nieźle oddaje realia, a bohater dojrzewa w czasie swojej drogi, choć grający go Eric Stoltz nie ma zbyt wiele charyzmy. Zaczynam rozumieć, dlaczego Robert Zemeckis zastąpił go Michaelem J. Foxem w „Powrocie do przyszłości”.

Świetne za to na ekranie wypada grający Czarnego Rycerza Gabriel Byrne, który jak zwykle świetnie radzi sobie jako naczelna menda, a tu ma do zagrania upadłego rycerza, byłego krzyżowca, pozbawionego już złudzeń i wzniosłych ideałów. Role kobiece grają Deborah Moore, córka Rogera i zapomniana dziś niestety Nicola Cowper, którą możecie kojarzyć np. ze wspaniałego „Dziecka z marzeń”.

Scenariusz „Lwiego serca” napisał Richard Outten, który na koncie ma zaledwie kilka skryptów, m.in. filmów „Smętarz dla zwierzaków 2” (fatalny!) i „Przygody małego Nemo w krainie snów” (jedna z moich ulubionych animacji z dzieciństwa).

Tym, co najbardziej mi się w „Lwim sercu” podoba jest muzyka niezrównanego Jerry’ego Goldsmitha, który tutaj po raz kolejny stworzył perełkę. Nawet jeśli sam film czasami się dłuży, a los głównego bohatera nie elektryzuje, to jednak ścieżka dźwiękowa Goldsmitha zasługuje na to, aby ją zapamiętano.