poster

„Zjadacz węży”. Lorenzo Lamas wkracza do (kina) akcji

Lorenzo Lamas w raczej symbolicznej koszulce i z cygarem zwisającym z kącika ust, tanecznym krokiem wszedł w 1989 roku na rynek akcyjniaków VHS. „Zjadacz węży” to pierwszy film akcji w dorobku aktora, który w połowie lat 90. był królem kina klasy B, a koroną nie dzielił się już z nikim od emisji pierwszego odcinka „Renegata” w 1992 roku.

Tutaj Lorenzo, który przed „Zjadaczem węży” przez niemal dekadę występował jako zepsuty Lance w operze mydlanej „Falcon Crest”, wciela się w szalonego, nieustraszonego i niedorzecznie nonszalanckiego Jacka Kelly, byłego, zdumiewająco młodego weterana z Wietnamu, komandosa owianego złą sławą, który po powrocie z wojny został gliniarzem. Pod przykrywką, w skórzanej kurtce narzuconej na gołe ciało, rozpracowuje światek przestępczy od środka. W czasie jednej z akcji pozwala sobie jednak na zbyt wiele.

Z nudów montuje skomplikowaną pułapkę, w którą łapie się dwóch handlarzy narkotykami. Ponieważ po zetknięciu z Jackiem nie mogą chodzić, Kelly zostaje odsunięty od służby. Nuda jednak niezbyt długo mu dokucza. Hobbistycznie wdaje się w bójkę w barze motocyklowym, a chwilę potem wdaje się w kolejną. Dobry humor opuszcza go jednak, kiedy dowiaduje się o śmierci swojej rodziny. Rodzice Kelly’ego i jego siostra zginęli w tragicznym wypadku na rzece, gdy ich łódź w niewyjaśnionych okolicznościach malowniczo eksplodowała.

Kelly nie wie, ale widzowie już tak, że za eksplozją stoi grupka zdegenerowanych, mieszkających przy rzece braci, którzy interesują się okrucieństwem, gwałtem i zabójstwami. Mordują rodziców Kelly’ego i porywają siostrę naszego bohatera. Kiedy Kelly orientuje się, że dziewczyna żyje, postanawia odbić ją z rąk porywaczy, co kończy się straszliwą jatką w głuszy. Dobro zwycięża i wracamy do punktu wyjścia. Kelly znowu łapie przestępców. I znów kieruje się raczej niestandardowymi metodami.

„Zjadacz węży” to kino akcji klasy B z tendencją do C. Ma swoje momenty, np. scenę, w której Kelly rozbiera się do rosołu przed seksowną kurierką handlarzy narkotyków. Po to, aby udowodnić jej, że nie ma nic do ukrycia. Napięcie erotyczne kipi. Szkoda tylko, że zostaje potem rozładowane głupawą sceną strzelaniny.

Sam Kelly ma sporo wdzięku przez jakieś 30 minut, kiedy znamy go jedynie jako nonszalanckiego spryciarza, który lubi zdejmować koszulkę. Kiedy bohatera spotyka tragedia, scenariusz nie ciągnie tego wątku, w rezultacie cała postać traci wiarygodność. Jak na legendę wojenną i asa wywiadu, dość szybko daje się też wyrolować grupce mieszkających w lesie analfabetów.

Dialogi bywają niezręczne, Lamas czasami przesadza z nagromadzeniem fajności na klatkę filmu, ale w ogólnym rozrachunku „Zjadacz węży” to materiał na przyjemny seans, sprzyjający sarkastycznym komentarzom i pełnym niedowierzania uderzeniom dłonią w czoło.

„Zjadacz węży” to nie tylko pierwszy prawdziwy film akcji Lamasa, ale też – pierwsza część trylogii. Film odniósł spory sukces w świecie produkcji przeznaczonych na rynek VHS, co zaowocowało dwoma sequelami. Reżyserem wszystkich filmów jest George Erschbamer, który na koncie ma też „Łowców nagród” z Dudikoffem i sporo produkcji telewizyjnych. Wcześniej był specem od efektów specjalnych i trzeba przyznać, że zrobił z mikrobudżetem „Zjadacza węży” cuda.