„Land of Doom”. Mad Max w spódnicy. Tylko, że znacznie gorszy

plakat

Na początek złe wieści: nie, w „Land of Doom”, wbrew temu, co sugeruje plakat, wcale nie gra Brigitte Nielsen. Oczywiście, można zrozumieć, że sukces wcześniejszej o rok „Czerwonej Sonii” przekonał producentów, że warto coś takiego zasugerować widzom, ale zamiast posągowej Dunki gra tu Deborah Rennard, co wcale nie jest taką złą alternatywą.
„Land of Doom” to typowy przedstawiciel nurtu taniego postapo, który w latach 80. rozkwitł po wstrząsie dla popkultury, jakim była premiera „Mad Maxa”.

Harmony, główną bohaterkę tego filmu, poznajemy, gdy jej wioska zostaje zrównana z Ziemią przez żądnych krwi, trzęsących pustkowiem Jeźdźców. Po krwawej jatce, Harmony znajduje w pieczarze rannego wojownika, Andersona. Wraz z nim, mimo że początkowo mężczyzną gardzi, postanawia domagać się sprawiedliwości. Uzbrojona w kuszę, z Andersonem u boku, Harmony będzie szukała po postapokaliptycznej równinie uciśnionych i słabszych, którym będzie mogła pomóc. Czy tego chcą, czy nie. W czasie tej szlachetnej misji duet napotka sporo sztampowych atrakcji i niebezpieczeństw czyhających na bohaterów kina postapo lat 80.: będą kanibale, grupki zbieraczy, przestępców, gangi i kilka niezręcznych żarcików.

Film zaczyna się od typowego wprowadzenia. Głos Harmony zza kadru objaśnia nam, o co mniej-więcej chodzi w „Land of Doom”, a towarzyszą mu ujęcia zachodzącego słońca i zanieczyszczonej wody. W świecie głównej bohaterki przeżyją tylko najsilniejsi, woda jest cenna jak drogocenne kamienie, a brak jedzenia zamienił przyzwoitych niegdyś ludzi w kanibali. To mroczna wizja przyszłości i wielokrotnie już w kinie postapo eksploatowana.

Tym razem jednak, jak w innych gniotkach z tego nurtu, całkowicie niewykorzystana. Sam film kuleje na poziomie scenariusza, montażu i aktorstwa, choć Rennard robi co może, aby przekonać nas, że jest Maxem Rockatanskym w kobiecym wydaniu. Stopień inspiracji filmami Millera jest zresztą dość znaczny, choć po przełomie, jakiego dokonały filmy o Mad Maxie trudno mieć pretensje do twórców ich klonów, że zapożyczyli to i owo.

Chemi między Harmony a Andersonem właściwie nie ma, dialogi są nienaturalne, a jedynym jasnym punktem „Land of Doom” wydaje się czarny charakter, który – podobnie jak inne zbiry kina postapo – ubiera się w sex-shopie i w swym przykrótkim, skórzanym wdzianku przemierza pustkowia, w poszukiwaniu tych, którym mógłby utruć życie.

Scenariusz „Land of Doom” powstał w oparciu o powieść Petera Kotisa, montażysty filmowego. Napisał go Craig Rand, który niczym innym w historii filmu już się nie wsławił, nie licząc napisania jednego z odcinków animowanych „Transformersów”. Oprócz Rennard, która grała też w popularnym serialu „Dallas” i oczywiście „Lwim sercu”, u boku JCVD, występują tu też m.in. Garrick Dowhen, dla którego „Land of Doom” był jednym z ostatnich filmów, oraz Daniel Radell, którego spotkał podobny los.