„Necropolis”. Wszystko przez plakat

Drapieżna, tleniona fryzurka, skóra, buty na wysokim obcasie i motocykl. Do tego niedbała poza i nonszalancki wyraz twarzy. Niewiele jest fajniejszych plakatów filmowych z lat 80. A plakat „Necropolis” obiecuje wiele i żadnej obietnicy nie spełnia.

Dziewczyna na plakacie to Eve, czarownica z holenderskiej XVII-wiecznej mieściny, którą osadnicy z Holandii założyli na Manhattanie. W filmie Bruce’a Hickeya Eve wraca po kilkuset latach, aby ożywić swoich dawnych wyznawców. Wygląda jak wielbicielka punka, jest atrakcyjna i nieźle ubrana – nie będzie miała więc problemu ani z tym, ani też z pozyskaniem kilku ludzkich dusz, które są jej do tego niezbędne. W dodatku, pragnie nieśmiertelności i wiecznego piękna.

Uzbrojona w umiejętność kontrolowania umysłów, urodę i armię sługusów z piekła rodem, spróbuje dopiąć swego, ale na drodze staną jej: pewien pastor, reporterka i detektyw. Czy uda się ją jednak powstrzymać, to wcale nie jest takie oczywiste. W końcu nie bez powodu opiera się lśniąc fajnością o błyszczący motocykl.

„Necropolis” to bardzo tanie i bardzo nieporadne, ale dziwnie urocze dzieło dystrybuowane m.in. przez legendarne wytwórnie „Full Moon” i „Vestron”, a wyprodukowane przez studio „Taryn Productions”, którego krótkie, ale intensywne życie, zaowocowało na przestrzeni dwóch lat takimi kultowymi w wąskich kręgach produkcjami jak „Czarownik” czy „Zagłada robotów”.

Reżyserem „Necropolis” jest wspomniany już Bruce Hickey, który oprócz tego filmu nie ma za bardzo czym się pochwalić. A i chwalenie się tym dziełem może być ryzykowne. Nie gra tu też nikt znaczący, a i w Eve wcieliła się raczej nieznana aktorka, LeeAnne Baker, która na koncie ma jeszcze role w „Reproduktorkach” i „Buncie więźniarek”. Jej kariera trwała zaledwie rok.

Jeśli lubicie kino klasy B z czarnym charakterem w roli głównej i chcecie obejrzeć coś o powracającym po kilkuset latach czarnoksiężniku, który planuje zniszczenie świata, to może lepiej obejrzyjcie „Czarnoksiężnika” z Julianem Sandsem.