„Nocne plemię”. Piękny chaos

Biblijny Midian to tajemnicza kraina, nieopodal Półwyspu Arabskiego. Albo plemię pochodzące od Midiana, jednego z synów Abrahama. U Clive’a Barkera to sanktuarium stworzeń uznawanych przez ludzi za monstra, a tak naprawdę – obdarzonych niezwykłymi zdolnościami, cechami i – owszem – czasami monstrualnym wyglądem.

fot. kadr z filmu

W wydanej w 1988 roku noweli twórcy „Hellraisera” zatytułowanej „Cabal” istoty te żyją pod ziemią, w ukryciu. Naturalnie, do czasu. Barker napisał scenariusz ekranizacji swej książki i sam adaptację wyreżyserował, zachęcony gigantycznym sukcesem „Hellraisera”, który premierę miał trzy lata wcześniej. „Nocne plemię” z 1990 roku to mroczne fantasy z elementami horroru, niezwykle klimatyczne, plastyczne i przywodzące na myśl filmy Terry’ego Gilliama, powieści Neila Gaimana i wyobraźnię Tima Burtona.

Głównym bohaterem „Nocnego plemienia” jest Aaron Boone, młody chłopak o wyglądzie wiecznie zmęczonego greasera, dręczony przez koszmary, w którym potworne stworzenia z Midianiu, baśniowej, ale przerażającej krainy, wzywają go do domu. Boone nie potrafi sobie poradzić z nocnymi marami i szuka pomocy u diabolicznego psychiatry, doktora Philipa K. Deckera, który od pierwszej chwili, gdy pojawia się na ekranie nie budzi zaufania. Decker pielęgnuje w Boonie myśl, że sny są spowodowane chorobą psychiczną, a w końcu zaczyna przekonywać głównego bohatera, że jest on seryjnym mordercą, a koszmary są po prostu wyrazem jego makabrycznych skłonności. Jaki ma w tym cel? Nie wiadomo.

fot. kadr z filmu

Boone, zaszczuty przez Deckera, zdezorientowany i niepewny, zostaje oskarżony o bezwzględne morderstwa. Jedyną osobą, która wierzy w jego niewinność (bo nawet Boone nie jest już jej pewny) jest ukochana Boone’a, piosenkarka Lori. Ale na to jest już za późno. Boone ginie od policyjnych kul. Nim się to jednak stanie, w szpitalu rozmawia z szemranym gościem, który bredzi coś niejasno o Midianie, po czym zrywa sobie sporą część twarzy. Boone wie więc, że mityczny Midian, kraina potworów, o której tyle śnił, naprawdę istnieje. Kiedy umiera w policyjnej obławie, budzi się właśnie w Midianie. Jest już jednak potworem o twarzy pokrytej dziwnymi symbolami.

fot. kadr z filmu

Tymczasem Midian, na wpół biblijna, na wpół baśniowa kraina, spragniona bohatera, znajduje się na starym cmentarzu, gdzieś z dala od ludzkich siedzib. Mieszkające tam potwory czekają na wybawcę, który jak Mojżesz przeprowadzi ich do nowego sanktuarium.

Brzmi chaotycznie? Taki właśnie jest film Barkera, a raczej – jego kinowa wersja. Na wiele pytań nie poznajemy w niej odpowiedzi: kim jest Boone i dlaczego śni o Midianie, dlaczego Decker nienawidzi głównego bohatera i chce go zniszczyć, dlaczego pała taką nienawiścią do samego Midianiu, jaki ma w tym cel? Czym w ogóle jest Midian i jak można się do niego dostać? Kim jest boska istota żyjąca w jego podziemiach? W dodatku, główny bohater zbyt rzadko pojawia się na ekranie i zbyt mało o nim wiemy, aby się z nim utożsamiać i przejmować jego losem. Sam film cierpi na zespół rwanego montażu, kolejne sceny nie wynikają z poprzednich i nawet mało dociekliwy widz będzie czuł się skołowany.

fot. kadr z fillmu

Barker nigdy nie był zadowolony z kinowej wersji „Nocnego plemienia”, na którą ogromny wpływ mieli producenci. „Nocne plemię” było wyrazem miłości pisarza dla potworów, podobnie jak książka. Chciał, aby film z 1990 roku był pierwszą częścią trylogii. Ten pomysł jednak został zduszony w zarodku. „Nocne plemię” było klęską artystyczną i finansową. Film przy budżecie 11 milionów dolarów zwrócił producentom jedynie 9 z nich. Marzenia Barkera o serii filmów umarły. Ale nie umarło pragnienie wydania wersji reżyserskiej filmu, choć niestety, jest ona również chaotyczna.

Jest jednak wizualnie zachwycająca. „Nocne plemię” to film wspaniale nakręcony i klimatyczny. Imponująca scenografia, niesamowita charakteryzacja i przedstawienie potworów, przepiękna muzyka Danny’ego Elfmana, ładne zdjęcia i sporo czarnego humoru – to wszystko sprawia, że bez wątpienia warto ten nieco zapomniany film Barkera obejrzeć. Widać jednak, że pisarz, który ukochał swoją książkę, nie potrafił odrzucić z niej tego, co nie nadawało się do przeniesienia na ekran. Zaplątał się w swojej własnej historii.

fot. kadr z filmu

„Nocne plemię” warto obejrzeć też z jeszcze jednego powodu. Obsada tutaj zapiera dech w piersiach. Najjaśniejszym jej punktem jest David Cronenberg, który wciela się w psychopatycznego Deckera, od czasu do czasu mrugając do widzów i robiąc nawiązanie do swoich filmów. Cronenberg, reżyser „Wideodromu”, „Muchy” i „Historii przemocy”, sam obdarzony jest wielką wyobraźnią. Jako aktor wybiera jedynie filmy, które do niej przemawiają. A nie da się ukryć, że „Nocne plemię”, mimo swoich licznych wad, przemawia do wyobraźni. W Boone’a wciela się młodziutki Craig Sheffer, wtedy jeszcze u progu kariery, a fani Barkera na pewno docenią Douga Bradleya, słynnego Pinheada, w jednej z głównych ról. Na ekranie najbardziej autentycznie wypada jednak Anne Bobby w roli Lori. I to jest postać wydaje się w „Nocnym plemieniu” najdokładniej zarysowana.

O rolę Boone’a starali się za to Christopher Lambert i Rutger Hauer. I w sumie dobrze, że żaden z nich jej nie dostał. Dzięki Shefferowi główny bohater jest bardziej anonimowy, mógłby być każdym z nas.