„Wicher”. Krwawa jatka na greckiej wyspie

„Wicher” z 1986 roku, mógł być kolejnym sztampowym thrillerem przeznaczonym na półki wypożyczalni VHS. Z przewidywalną fabułą, nijakim klimatem i zerowym napięciem. Mógł, ale nie jest. Czy to za sprawą Meg Foster w głównej roli, czy greckiej scenerii? A może dzięki prawdziwemu, głównemu bohaterowi tego filmu – porywistemu wichrowi, który hula nocą i niesie ze sobą jak najbardziej namacalne zło? Cóż, na pewno nie dzięki fabule.

fot. kadr z filmu

Meg Foster i jej niezwykłe oczy, które chętnie są w „Wichrze” prezentowane na licznych zbliżeniach, grają tu Sian Anderson, wziętą pisarkę pulpowych powieści kryminalnych. Anderson szuka inspiracji i spokoju, chce napisać kolejną książę i postanawia odciąć się od świata na małej, greckiej wyspie. Wyspa ma nie tylko bogatą historię: krąży o niej sporo legend, jest praktycznie wymarła (a przynajmniej tak wygląda), Anderson jednak podchodzi do tego z przymrużeniem oka, zwłaszcza, kiedy wygląda przez okno. Błękit morza i izolacja, której tak bardzo pragnie, sprawiają, że jej podejrzliwość zostaje uśpiona. Gadatliwy i nieco protekcjonalny właściciel wynajmowanego przez nią domu poucza pisarkę, aby nie wychodziła z domu po zmroku.

fot. kadr z filmu

Okazuje się, że na wyspie jest praktycznie sama, nie licząc Amerykanina, Phila, który jest okoliczną złotą rączką i dość szemraną postacią w brudnym swetrze. Anderson szybko zabiera się do pracy, ale już pierwszej nocy wydarzy się coś, co skutecznie spowoduje blokadę pisarską. Kobieta będzie świadkiem morderstwa popełnionego przez Phila, który okaże się psychopatycznym mordercą. Odcięta od świata, zdana tylko na siebie, Sian będzie musiała stać się jedną z bohaterek swoich powieści. I ratować życie. Phil, jak wielu morderców ekranowych lat 80., lubi bawić się z ofiarami w kotka i myszkę. Będzie się więc obłąkańczo śmiał, błyskał białkami oczu i od pierwszego spotkania z Sian będzie mało subtelnie dawał jej do zrozumienia, że zabicie człowieka to dla niego chleb powszedni.

fot. kadr z filmu

Meg Foster jest w tym filmie bezbłędna. Jej Sian to ciekawska, budząca sympatię, trochę pyskata i zarozumiała pisarka, która początkowo pobłażliwie podchodzi do ostrzeżeń i swoich wątpliwości. Nie jest pewna, czy to jej wybujała wyobraźnia ją ponosi, czy może na wyspie faktycznie popełnione zostało morderstwo. Jako heroina akcji ma spore doświadczenie i w tym wydaniu też sprawdza się całkiem nieźle. Zresztą, po gwieździe m.in. „Weekendu Ostermana” i „Szmaragdowego lasu”, można się było tego spodziewać. Grający Phila Wings Hauser dość wiarygodnie biega z sierpem w dłoni i obłędem w oczach, w porównaniu jednak z oszczędną kreacją Foster, jego gra aktorska wydaje się nieco przeszarżowana.

Bez wątpienia „Wicher” odstaje od innych thrillerów z lat 80. dzięki znakomitej reżyserii Nico Mastorakisa, Greka, który w latach 70. niebezpiecznie zbliżył się do greckiej junty, za co spotkał go ostracyzm w środowisku po kompromitacji reżimu. Mastorakis na koncie ma takie filmy jak „Wyspa strachu”, „Po omacku” i „Koszmar w południe”. Jego europejski sposób reżyserii dodał „Wichrowi” klimatu w stylu giallo. Sporo tu ujęć wiatru hulającego po wąskich uliczkach, trzaskających okiennic, wiatr odgrywa też sporą rolę w napędzaniu Sian stracha i wreszcie – emocjonującym finale.

Czapki z głów, bo Grekowi udało się zbudować w tym niespełna 90-minutowym filmie napięcie trudne do zniesienia. W tym pomogła mu też ścieżka dźwiękowa skomponowana przez wówczas mało znanego Hansa Zimmera, dziś już laureata Oscara za soundtrack do „Króla lwa”, z dziesięcioma nominacjami do tej statuetki na koncie. „Wicher” przeszedł w 1986 roku bez echa. Krytycy nie dostrzegli w nim niczego wyjątkowego, a sam film po krótkiej i ograniczonej dystrybucji kinowej cieszył oko nielicznych bywalców wypożyczalni.