„Cyborg”. Film Pyuna z JCVD obchodzi w tym roku 30. urodziny

„Cyborg” to opus magnum Alberta Pyuna, dzieło kultowe i kto wie, czy nie najważniejsze w dorobku reżysera, który dał światu jeszcze m.in. „Nemezis”, „Radioaktywne sny” i „Kapitana Amerykę”(choć tym ostatnim osiągnięciem akurat nie ma się co chwalić). „Cyborg” to też pozycja obowiązkowa dla fanów kina kultowego, dzieło przełomowe dla wszystkich zaangażowanych w produkcję i dla widzów, dla których Jean-Claude Van Damme w roli postapokaliptycznego mesjasza zwisającego z krzyża był obrazem, który trudno wyrzucić z pamięci.

fot. internet

Życie ciekawsze niż film

W latach 80. i na początku lat 90. rynek wideo kipiał od produkcji cyberpunkowych i filmów w klimacie postapokaliptycznym. Były one pokłosiem takich arcydzieł jak „Łowca androidów” i  „Mad Max”, choć pierwowzorami inspirowały się raczej luźno, a o ich budżetach lepiej nie wspominać. Powstało wówczas kilka perełek, np. „Terminator” Jamesa Camerona, „RoboCop” Paula Verhoevena i rzecz jasna – „Pamieć absolutna”. Na obrzeżach mainstreamu, jak grzyby po deszczu wyrastały też tanie zamienniki tych filmów. Reżyserzy, którym daleko było do Scotta czy Millera, też chcieli snuć przed widzami swoją wizję przyszłości, nawet jeżeli scenografia miała być z drugiej ręki, a główna gwiazda dwa dni wcześniej przyjechała do Hollywood w poszukiwaniu swojej szansy na karierę.

Pyun na fali popularności cyberpunku stworzył więc „Cyborga”, film, którego fabuła jest mniej interesująca niż historia jego powstawania. W 1989 r. bankrutująca właśnie wytwórnia „Cannon” zaproponowała pochodzącemu z Hawajów reżyserowi napisanie scenariusza do drugiej części naprawdę złych „Władców wszechświata” z Dolphem Lundgrenem w roli głównej. Miał ją reżyserować równolegle z filmową wersją „Spider-mana”. Niestety zarząd „Cannona” nie dogadał się z właścicielami praw autorskich do obu bohaterów, co na przełomie lat 80. i 90. nie było wcale takie rzadkie. Mimo to, wytwórnia ślepo wierząc w powodzenie negocjacji, zdążyła już wydać dwa miliony dolarów na scenografię i kostiumy. Nie mogły przecież kurzyć się w magazynie, prawda?

fot. internet

Podpisano: kotka Alberta Pyuna

Pyun na kolanie przekształcił więc scenariusz z He-Manem w roli głównej w cyberpunkową opowieść o zemście i ostatniej nadziei ludzkości. Pod gotowym skryptem podpisała się… jego kotka, Kitty Chalmers, na którą wcześniej zrzucił jeszcze odpowiedzialność za dwa inne filmy. Fabuła „Cyborga” jest prosta jak drut. Świat to pobojowisko po katastrofie nuklearnej. W dodatku ludzkość trawi dziwna zaraza, a po zgliszczach miast panoszą się bandy zwyrodnialców, których szefem jest, grany przez Vincenta Klyna, Fender Tremolo. Jedyną nadzieją ludzkości jest piękna Pearl, która jest androidem. Chce dostać się do zrujnowanej Atlanty, gdzie niedobitkom naukowców przekaże recepturę na lek, który uzdrowi ludzkość.

I tu wkracza na scenę główny bohater o kamiennej twarzy Jeana-Claude’a Van Damme’a, który w 1989 roku nie był jeszcze ikoną kina akcji. Jego Gibson Rickenbacker mało mówi, ale ma szybkie pięści, którymi utoruje ludzkości drogę do ocalenia. Wiadomo o nim niewiele: zajmuje się wyprowadzaniem cywili z miasta. W czasie jednego ze zleceń zakochuje się w pięknej Mary i postanawia schować broń do kufra. Ale niestety, przeszkadza mu w tym Fender, który dziwnym trafem porywa też Pearl i teraz Rickenbacker za jednym zamachem (pięści) może uratować świat i wyrównać rachunki.

fot. imdb

Mesjasz postapo

Film Pyuna jest dramatycznie zły i naiwny. Ale jest w nim coś, co zapewniło mu status dzieła kultowego. Po pierwsze – klimatyczne zdjęcia i niezła wizja przyszłości, a po drugie – charyzma Van Damme’a, który wtedy na koncie miał role herosów bez skazy z apetytem na wygraną z „Krwawego sportu” i „Kickboxera”. Van Damme na szczęście nie ma zbyt wielu kwestii do wypowiedzenia. Zresztą oglądając „Cyborga” można odnieść wrażenie, że dialogi nie są w tym filmie istotne. Pyun wyraźnie chciał zrobić coś więcej niż tylko kino kopane, dlatego pokusił się nawet o to, by przedstawić Gibsona jako cyberpunkowego Mesjasza. Zrobił to w wyjątkowo mało subtelny sposób wieszając głównego bohatera na krzyżu. Bohaterom nadał imiona inspirowane nazwami producentów gitar.

fot. internet

JCVD nie jest zadowolony

Cały „Cyborg” powstał w niespełna miesiąc. Van Damme nie był zadowolony z efektu końcowego i nawet zaoferował, że sam przemontuje film. Tak też zrobił, choć zajęło mu to dwa miesiące. Do dziś twierdzi, że tak naprawdę „Cyborg” nigdy mu się nie podobał. Trudno się dziwić, w końcu musiał do niego dopłacić. W jednej ze scen walki zranił w oko Jacksona Pinckney’a, który w „Cyborgu” grał zbira. Aktor stracił w nim wzrok i pozwał potem Van Damme’a, który musiał zapłacić niemal pół miliona dolarów odszkodowania.

Recenzje i tak były miażdżące, ale film, który kosztował zaledwie 500 tys. dolarów, zarobił ich blisko 12 milionów. Stali bywalcy wypożyczalni docenili dzieło Pyuna. A producentów nie trzeba było dłużej zachęcać. I tak w 1993 roku powstał „Cyborg 2: Szklany cień” z młodziutką Angeliną Jolie w roli kobiety-cyborga. Druga część fabularnie niewiele miała wspólnego z oryginałem, była też o wiele gorsza (jeśli to w ogóle możliwe). Jolie – dla której to była czwarta filmowa rola – powiedziała, że „po premierze wróciła do domu i długo wymiotowała”. To jednak nie zniechęciło Hollywood, które w 1994 roku wyprodukowało „Cyborga 3”, o którym nawet fani serii nie chcą rozmawiać. Pyun nie miał nic wspólnego z sequelami oryginału. Jego kotka zresztą też nie. Od kilku lat chodzą słuchy, że powstanie „Cyborg Nemesis: The Dark Drift”, w którym Pyun połączy dwie serie, którym dał początek. Oby były to jednak czcze groźby. Niedawno w sieci zadebiutował też teaser filmu „Cyborg: Rise of the Flesh Eaters”.

Film w wersji kolekcjonerskiej znajdziecie na stronie Shout! Factory.