"Pasja zabijania", reż. Neill Fearnley, rok prod. 1992, okładka VHS

„Pasja zabijania”. Joanna Pacuła w bardzo niemrawym thrillerze

„Pasja zabijania” („Black Ice”) miała ambicje, by być filmem neo-noir. Zdradza to scenariusz, widać to w kadrach i w sposobie snucia (to niestety dobre słowo) opowieści przez reżysera tego thrillera z 1992 r., Neilla Fearnleya. Sęk w tym, że w przypadku „Pasji zabijania” skończyło się na dobrych chęciach. Jedynie obsada wynosi film na nieco wyższy poziom, choć z tak niemrawym scenariuszem w garści ani Joanna Pacuła, ani Michael Nouri, ani tym bardziej Michael Ironside nie mają pola do popisu.
Początek jest obiecujący. Na tylnym siedzeniu taksówki zmieniają się pasażerowie, krótkie ujęcia pokazują kto nocami jeździ taryfą, z jaką galerią postaci może zetknąć się jej kierowca. Tym z kolei jest Ben, taksówkarz z ambicjami pisarskimi (znany z „Ukrytego” Michael Nouri, tu obnoszący kiepską perukę z doczepionym kucykiem).

Pewnej nocy do jego taksówki wsiada piękna Vanessa (Pacuła, której akcent wytłumaczono belgijskim pochodzeniem bohaterki), co samo w sobie robi na Benie wrażenie. Nie tak jednak duże jak ex Vanessy, grany przez Michaela Ironside’a Quinn, który depcze byłej po piętach i ściga ją po spartaczonej przez nią robocie.

Miała bowiem jedynie uwieść wpływowego polityka, ten jednak okazał się wieprzem i zginął w dość makabrycznych okolicznościach – w czasie szamotaniny został ścięty przez lustro osuwające się z szafy.

Ben jako mężczyzna wrażliwy na kobiece piękno postanawia pomóc Vanessie. W zimowych, kanadyjskich krajobrazach uciekają przed Quinnem, a towarzyszą im dźwięki saksofonu, nieodzowne w thrillerach powstałych w pierwszej połowie lat 90. Pościg trwa właściwie przez cały film i wiedzie do ponurego finału, którego oczywiście nie zdradzę, bo może ktoś zechce zobaczyć Joannę Pacułę w szczytowym okresie jej kariery, tuż przed rolą w „Tombstone”, ale po „Parku Gorkiego” i rzecz jasna „Pocałunku”. Od razu zaznaczam jednak, że w scenach erotycznych aktorkę zastępowała dublerka, co wywołało – z tego co widziałam – skowyt zawodu na forach poświęconych filmowi.

Show kradnie tu jednak Michael Ironside, który świetnie sprawdza się w rolach kanalii i na nich właśnie zbudował swoją legendę. Całość jest jednak tak pozbawiona emocji, że perypetie bohaterów śledzi się z głęboką obojętnością. A to już przecież całkowite zaprzeczenie idei thrillera, czyż nie?