"Krwawe lalki", reż. Charles Band, Full Moon Features, rok prod. 1999, plakat

„Krwawe lalki”. Historia miłosna z zabójczymi lalkami w tle

„Krwawe lalki” to jeden z dziwniejszych filmów Charlesa Banda zrealizowanych przez szefa studia Full Moon Features w latach 90. A konkurencja jest dość ostra, bo właśnie wtedy powstały produkcje o gigantycznej głowie terroryzującej całą rodzinę („Head of the Family”), zmniejszonych przy pomocy magii głowach szukających pomsty („Shrunken Heads”) i miniaturowym gliniarzu z wielkim ego („Dollman”).
„Krwawe lalki” to film, który – jak wiele produkcji wytwórni – ominął dystrybucję kinową by od razu podbić wypożyczalnie kaset VHS. Na stołku reżyserskim zasiadł osobiście Band, który wytwórnię założył w 1988 r., a wcześniej szefował studiu Empire Pictures, które wyprodukowało m.in. „Re-Animatora”. Band ma na koncie kilkaset filmów jako producent i kilkadziesiąt jako reżyser. Jego nieposkromiona wyobraźnia wybija jak szambo z każdego filmu sygnowanego jego nazwiskiem. I nie inaczej jest w przypadku „Krwawych lalek”.
Ci, którzy znają twórczość Charlesa Banda wiedzą, że twórca ten ma swoistą obsesję na punkcie morderczych lalek, które występują w różnych odsłonach w licznych produkcjach Full Moon Features – m.in. serii „Władca lalek”, „Szatańskie zabawki” i kilku innych filmach, którym nie udało się zdobyć tak wielkiej popularności.

„Krwawe lalki” z pewnością do nich należą. Zrealizowane już pod koniec Millennium trafiły na moment, w którym Full Moon Features czasy największej świetności miało już za sobą. Wypożyczalnie VHS były wówczas wypierane przez dostępne na rynku płyty DVD i jednym słowem – był to schyłek ery kaset wideo, czasu rozkwitu dla taniego kina klasy B.
„Krwawe lalki” to opowieść o Virgilu Travisie, okaleczonym w dzieciństwie milionerze-psychopacie, który osamotniony mieszka w wielkiej rezydencji i nigdy nie zdejmuje z twarzy maski. Ma do tego dobre powody – jego głowa jest wielkości grejpfruta (niezbyt urodziwego) podczas gdy reszta ciała ma proporcje ciała dorosłego mężczyzny.
Virgil spędza całe dnie knując i spełniając swoje psychopatyczne zachcianki. W wielkiej klatce przetrzymuje np. członkinie żeńskiego zespołu rockowego, które jego niskorosły sługa w odpowiednich momentach zmusza do występów. Jego ochroniarzem jest z kolei milczący lokaj o pomalowanej na wzór artysty cyrkowego twarzy. Virgil zamienia swoich wrogów w mordercze lalki, które napuszcza potem na tych, którzy chcą go skrzywdzić. Problem pojawia się, gdy żona jego największego konkurenta – seksowna domina Moira – zaczyna budzić w nim namiętności, o które się nie podejrzewał.

„Krwawe lalki” to spore zaskoczenie dla tych, którzy spodziewają się po Bandzie kolejnego horroru o krwiożerczych zabawkach. To raczej opowieść o pokręconej, wypaczonej miłości. Film ma dwa przewrotne zakończenia, kilka wspaniałych scen i świetnie zagranych bohaterów. Virgila gra znany m.in. z „Człowieka demolki” Kristopher Logan, a w Moirę koncertowo wcieliła się doskonała Debra Mayer, która nie tylko wspaniale pomiata swoim mężem na ekranie ale też doskonale przejmuje kontrolę nad każdą sceną. Niestety, tej utalentowanej aktorki nie zobaczymy już na ekranie w żadnej nowej produkcji. Mayer zmarła w 2015 r., w wieku 46 lat. Szczegóły jej śmierci nie są znane. „Krwawe lalki” to film, który ukazuje jak wiele wraz z jej odejściem straciliśmy.