"Ostatnie dotknięcie", reż. Fred Gallo, rok. prod. 1992, fragment okładki VHS

„Ostatnie dotknięcie”. Morderstwo jak sztuka

Trudno zliczyć, ile thrillerów erotycznych powstało na przełomie lat 80. i 90. Oprócz tych najbardziej znanych – jak „Fatalne zauroczenie” czy „Nagi instynkt” – zrealizowanych zostały setki innych tytułów, z których wiele zostało zapomnianych. Niektóre – jak „Ostatnie dotknięcie” („Finishing Touch”) całkiem niesłusznie. Film Freda Gallo – na koncie ma jeszcze m.in. wyprodukowanego przez Rogera Cormana „Młodego Draculę” – premierę na kasetach VHS miał w 1992 r. Wykorzystuje dobrze znane w erotyce z dreszczykiem schematy aż do przewidywalnego finału, ale zaskakuje ponurym, przesiąkniętym seksem klimatem.

„Ostatnie dotknięcie” to opowieść o detektywie Samie Stone (zmarły niedawno Michael Nader), który rozwiódł się z żoną ale wciąż musi z nią pracować. Cierpi z zazdrości i miłości, ona jednak nie chce słyszeć o powrocie. Pragnie mu jednak udowodnić, że jest stworzona do pracy detektywa, tak jak on.
Okazja nadarza się, gdy nieuchwytny zabójca pięknych kobiet popełnia kolejne morderstwo. Jednym z głównych podejrzanych o zabójstwa jest awangardowy (i nieco pretensjonalny) artysta Mikael Gant (Arnold Vosloo przed przełomową dla niego rolą w „Mumii”). Hannah Stone ma za zadanie uwieść Ganta i pod przykrywką zdemaskować go jako mordercę. Zakochuje się jednak w artyście, a Sam Stone bezsilnie musi patrzeć, jak żona oddala się od niego jeszcze bardziej. Czy jest w niebezpieczeństwie?

„Ostatnie dotknięcie” gra zazdrością i miłosną udręką Stone’a. Sceny erotyczne są tu wysmakowane i sugestywne, nie ma ich jednak tak dużo, by przyćmić intrygę. Ta może nie jest specjalnie oryginalna, ale angażuje. Nader jako Stone jest przekonujący i budzi współczucie, z kolei wcielająca się w jego żonę Shelley Hack („Aniołki Charliego”, „Ojczym”) wypada już nieco gorzej. Jej postaci brak charakteru, podejmuje też absurdalne decyzje, których widz nie spodziewa się po doświadczonej pani detektyw. W jednej z mniejszych ról występuje tu także Ted Raimi, brat Sama.
Całość – na upartego – można interpretować jako metaforę wykorzystywania kobiecego ciała i nagości przez różne formy sztuki i artystów. Pamiętajmy jednak, że jest to film wyprodukowany przez sygnowaną przez Rogera Cormana wytwórnię New Concorde, takie teorie są więc zapewne nieco na wyrost.