"DNA", reż. William Mesa, rok prod. 1996, okładka wydania DVD

„DNA”. Mark Dacascos (prawie) jak Schwarzenegger

„DNA” to jeden z trzech filmów w dorobku Williama Mesy, speca od efektów specjalnych, który pracował m.in. przy „Ostatnim samuraju”, „Armii ciemności” i „Nowym koszmarze Wesa Cravena”. Jako magik tricków filmowych Mesa sprawdza się znakomicie. Jako reżyser niekoniecznie, choć reżyserski debiut Mesy, „Galaxis” z Brigitte Nielsen to kawał niezłego kina klasy B.
„DNA” to koktajl pospiesznie wymieszany z „Predatora”, „Obcego” i „Parku jurajskiego”. W tym filmie z 1996 r. mistrz sztuk walki Mark Dacascos wciela się w idealistycznego młodego lekarza Asha Mattleya, który leczy ubogie dzieci w Borneo. Tam znajduje go śliski naukowiec, doktor Carl Wessinger (znany z „Twierdzy” i „W paszczy szaleństwa” Jürgen Prochnow). Okazuje się, że Mattley opracowywał niezwykłą formułę: z enzymów żyjących w dżungli przed laty stworzeń chciał uzyskać lek na dręczące ludzkość choroby, ale nie potrafił dokończyć wzoru. Wessinger uzupełnia wzór i zaprasza Mattleya do udziału w ekspedycji do serca dżungli. Po drodze wszystko bierze w łeb, a Wessinger zdradza Mattleya, jak to się po nim zresztą spodziewaliśmy.

Mijają lata i Mattley wciąż jest lekarzem, choć już nie tak idealistycznym. Będzie musiał jednak znowu wyruszyć do dżungli. Wessinger prowadzi tam bowiem eksperymenty: udało mu się stworzyć genetycznie zmodyfikowaną kreaturę, która niczym Predator potrafi wtapiać się w tło i jest śmiertelnie niebezpieczna. Mattley z lekarza zamieni się w herosa kina akcji, a w pokrzyżowaniu planów Wessingerowi pomoże mu piękna agentka CIA.
„DNA” ogląda się całkiem nieźle, choć film jest jednym wielkim długiem zaciągniętym u twórców wymienionych wyżej filmów. Potwór Mesy nieźle prezentuje się jak na kino klasy B, ale w 1996 r. rozwój technologii wykorzystywanych przy tworzeniu efektów specjalnych był już tak zaawansowany, że na widzu, który oglądał np. „Dzień niepodległości” znikający gigantyczny jaszczur zbudowany jak wrestler nie zrobi już specjalnego wrażenia. Dacascos ma na szczęście tyle wdzięku i charyzmy, że wynosi marny scenariusz nieco wyżej. W 1996 r. był jeszcze przed „Braterstwem wilków” i światową sławą, na koncie miał już jednak wówczas role w filmach „Wybrany” czy „Tylko dla najlepszych”.

„DNA” był umiarkowanym sukcesem w roku premiery. Został wydany tylko na kasetach VHS, a jeden z recenzentów pisał, że film Mesy to dowód na to, że spece od efektów specjalnych powinni skupić się na swoim fachu, a nie marzyć o reżyserii. To oczywiście nieprawda, bo np. Stan Winston dał nam wspaniałego „Dyniogłowego”. A jeśli chodzi o „DNA” – polecam zajrzeć w sekcję wymyślonych i czasami nawet zabawnych ciekawostek na serwisie IMDB. Dowiemy się stamtąd np., że wzór opracowany przez Mattleya to receptura tajemnego sosu KFC. Tak tajnego, że twórcy filmu musieli go zmienić z powodów prawnych.