"Piękna i bestia", reż. David Lister, rok prod. 2005, plakat

„Piękna i bestia”. Bez przekonania

Plakat sugeruje produkcję w stylu „Władcy pierścieni” Petera Jacksona: Jane March wypuszcza strzałę w kierunku obiektywu, w tle mrocznie spoziera Justin Whalin (okropne „Lochy i smoki” z 2000 r.), stroje mają mocno średniowieczne i na tym etapie „Piękna i Bestia” Davida Listera jest nawet w stanie skusić fanów fantasy poszukujących niezobowiązującej rozrywki. Niestety, w czasie seansu okaże się, że zostali wpuszczeni w maliny. „Piękna i Bestia” to kino familijne: miks „Trzynastego wojownika”, niezręcznego romansu i baśni, powstały za marne grosze i zrealizowany bez większego przekonania.

W tej wersji „Pięknej i Bestii” Piękna to Freya: księżniczka Wikingów: dziewczyna waleczna i niezależna. Kilka lat temu straciła ukochanego Agnara, który poległ w bitwie o przeklętą wyspę i od tamtej pory Freya nie myśli o zamążpójściu. Robi to jednak za nią ojciec, król Thorsson. Wyznacza na swego następcę nieco podejrzanego Svena, a potem ogłasza, że w ostatnim rzucie odwagi, na starość, zamarzyło mu się odbić przeklętą przez demony wyspę, na której poległ Agnar. Tam na Wikingów czeka już Bestia, która atakuje Thorssona, a waleczny Sven zarządza odwrót. Ma chrapkę na królestwo i Freyę, po powrocie ogłasza więc, że Throsson poległ w walce, a on sam jest teraz prawowitym władcą. Nie z Freyą jednak takie numery. Ona wierzy, że jej ojciec żyje, dlatego płynie na wyspę sama, znajduje Thorssona uwięzionego przez Bestię i tak jak w oryginalnej francuskiej baśni, ofiarowuje Bestii siebie w zamian za zwrócenie wolności ojcu. Dalej wszystko rozwija się już klasycznie, łącznie z tym, że – jak się już pewnie domyśliliście – Bestią jest zaklęty Agnar. Jedynym zaskoczeniem fabularnym jest tu brak happy endu.

Bardzo to wszystko naiwne, najgorsze chyba jednak jest siermiężne wykonanie. Aktorom nie chce się nawet udawać, że opowiadają jakąś historię. Jane March, która w latach 90. zasłynęła rolami w filmach „Kochanek” i „Barwy nocy” miło jest zobaczyć na ekranie, bo to aktorka o bardzo niewykorzystanym potencjale. Nie pasuje tu jednak: nie wygląda na księżniczkę Wikingów i niespecjalnie wczuwa się w swoją bohaterkę. Justin Whalin ma rolę mocno drugoplanową, co wydaje się dziwnym posunięciem: w końcu w 2005 r. był w obsadzie „Pięknej i Bestii” najbardziej rozpoznawalnym aktorem. A co zabawniejsze, Lister pięć lat później zrealizował jeszcze jedną „Piękną i Bestię”, jeśli to możliwe, jeszcze gorszą. Tym razem z Estellą Warren (w roli Pięknej, naturalnie).