Warlock, 1989, plakat, fot. New World Pictures

„Warlock”. Dlaczego kibicujemy czarnemu charakterowi

Kiedy w 1989 roku „Warlock” Steve’a Minera wszedł do kin, krytycy porównywali go do „Terminatora”. I trochę chyba przesadzali, bo na podróży czarnego charakteru w czasie podobieństwa się w sumie kończą.
„Warlock” zaczyna się klimatyczną sceną w Bostonie 1691 roku. Charyzmatyczny Czarnoksiężnik o twarzy Juliana Sandsa został właśnie schwytany przez łowcę wiedźm, Gilesa Redferne’a. W lochu, tuż przed egzekucją szatan daje swojemu pupilowi szansę i otwiera portal czasowy, który przenosi Czarnoksiężnika do Los Angeles lat 90. Redferne, który traktuje swoją pracę bardzo poważnie, wskakuje za nim w nieznane.

WARLOCK, Julian Sands, 1989, © Trimark

Kassandra przez”K”

Czarnoksiężnik trafia do domu Kassandry (przez „K”), kelnerki, która jest uosobieniem lat 80.: na głowie ma tapir, w jej pokoju wszystko jest plastikowe, a ciuchy pożycza chyba od Joan Jett.
To nie przypadek – diabelski mesjasz szuka księgi The Grand Grimoire, diabelskiego dzieła, w którym zapisane jest prawdziwe imię Boga. Księga została podzielona na kilka części i jedna z nich znajduje się w zabytkowym w biurku w domu przemądrzałej kelnerki.
Czarnoksiężnik przy pomocy The Grand Grimoire chce odwrócić dzieło stworzenia. Na szczęście, w porę na scenę wchodzi Giles, który wraz z Kassandrą spróbuje przeszkodzić tytułowemu Warlockowi.

„Warlock” to ciekawy film z niepowtarzalnym klimatem. Bardziej film przygodowy z elementami horroru niż klasyczny horror potrafi nieźle przestraszyć, choć widać wyraźnie, że twórcy mieli inny cel. Przede wszystkim, „Warlock” ma klimat, jakiego nie ma żaden inny film z lat 80. To za sprawą oryginalnej historii i tego, że w „Warlocku” głównym bohaterem jest kanalia. Bo choć to Kassandra i Giles wypowiadają wojnę złu, losy Warlocka śledzimy od pierwszej sceny i nawet…trochę mu kibicujemy.

I to nie tylko za sprawą diabelskiego uroku Juliana Sandsa. Czarnoksiężnik to świetnie napisana, złośliwa, sarkastyczna i nieco tragiczna postać. Sands kradnie każdą scenę, w której się pojawia. Jego okrucieństwo (scena z chłopcem, który nie został ochrzczony!) wydaje się niewyobrażalne. Jest nieludzki, pozbawiony uczuć wyższych, co czyni z tej postaci jednego z najciekawszych zbirów kina klasy B lat 80., bo połączenie wdzięku Sandsa i lekkości z jaką wciela się w mistyczne zło sprawia, że po prostu nie można go nie lubić.

WARLOCK, from left: Lori Singer, Richard E. Grant, 1989, © Trimark

Julian Sands niechętnie przyjmuje rolę

Scenariusz „Warlocka” napisał David Twohy, który w jednym z wywiadów utyskiwał później, że „Warlock”, którego wymyślił był zupełnie inny od tego, który ostatecznie powstał. W jego wersji Czarnoksiężnik był kimś, kto całe żyje jest osądzany przez pryzmat tego, co robi. Nieważne, czy żyje w XVII wieku, czy w rozkrzyczanych latach 80. Ale pomysł scenarzysty był za drogi. Budżet „Warlocka” wynosił 15 milionów dolarów. Julian Sands podobno na początku nie był specjalnie zainteresowany projektem. Bał się, że „Warlock” okaże się slasherem.

Dopiero później zrozumiał, że film to czarna komedia z elementami horroru. W wywiadzie, który miałam okazję z nim przeprowadzić mówił nawet, że „zagrał Czarnoksiężnika dzięki Polsce”. Podobno podczas pracy nad filmem Krzysztofa Zanussiego był nieco przygnębiony polską, szarą rzeczywistością. „Warlock” miał być kręcony w słonecznej Kalifornii, więc wybór był prosty.

WARLOCK, Julian Sands, 1989

Z „Footloose” do „Warlocka”

Sands przed „Warlockiem” zdobył uznanie krytyków m.in. rolami w „Pokoju z widokiem”, „Doktorze i diabłach” i oczywiście  – „Polach śmierci”. Rolę Gilesa dostał Richard E. Grant, wybitny brytyjski aktor charakterystyczny, który w 1987 roku stworzył jedną z lepszych kreacji w historii kina grając Withnaila w kultowej tragikomedii „Withnail i ja”. Kassandrę zagrała Lori Singer, która zdobyła sławę rolą Ariel w „Footloose”. Podobno była trudna we współpracy, nie chciała np. nosić postarzającej charakteryzacji (za sprawą rzuconego przez Czarnoksiężnika zaklęcia gwałtownie się starzeje).

WARLOCK, Julian Sands, 1989

„Warlock” i jego sequele

Bez względu na te trudności, „Warlock” pozostaje jednym z najfajniejszych i  najbardziej klimatycznych filmów przygodowych lat 80. Nic dziwnego, że szybko stał się kultowy. Gorzej, że producenci zwęszyli sposób na więcej kasy i zrobili dwa sequele. Sands pojawia się tylko w drugiej części, którą ceni za surrealizm. Choć znacznie słabsza od „jedynki” bez wątpienia ma oniryczny, ciekawy klimat, a na drugim planie przemyka w nim nawet nasza Joanna Pacuła. Trzecia część to filmowy szrot. „Warlock” zdobył trzy nominacje do prestiżowych Saturnów, w tym za najlepszy film i muzykę, którą napisał Jerry Goldmisth.

„Warlock” jest filmem kultowym, ale przyczynił się też do tragedii. W 1995 roku dwóch amerykańskich chłopców zamordowało kolegę. W sądzie okazało się, że starszy z nich ma obsesję na punkcie filmu, a do morderstwa zainspirowała go scena, w której Czarnoksiężnik z dziecięcego tłuszczu tworzy eliksir, który pozwala mu latać.

Całą kolekcję filmów wydaną na Blu-ray znajdziecie np. na Amazonie