„Fantom”. Billy Zane w różowych rajtuzach ratuje świat
Fantom to komiksowy bohater z lat 30. W rankingu najdziwniej ubranych superbohaterów zajmuje dość wysokie miejsce. Zresztą – sami na niego popatrzcie. Fioletowe, trochę nazbyt obcisłe wdzianko i czarna maska, która średnio ukrywa prawdziwą tożsamość bohatera.
Jak wielu superbohaterów Fantom wiedzie za dnia spektakularny żywot playboya, w nocy zaś – zamienia się w pogromcę zła, obrońcę uciśnionych i herosa.
W 1995 roku za ekranizację kultowego komiksu wziął się Simon Wincer, który jako dziecko zaczytywał się w oryginale. Jego film podzielił los „Cienia” i „Człowieka rakiety”, dwóch adaptacji komiksowych z początku lat 90., które po wizjonerskim „Batmanie” Tima Burtona nie miały czego szukać w sercach widzów. Dziś „Fantom” to film kultowy i nietrudno zrozumieć dlaczego. Podobnie jak dwa wymienione wcześniej filmy, „Fantom” odwołuje się do kina nowej przygody, pełnego luzu i bezpretensjonalnego kina superbohaterskiego lat 80. i 70. No i jest jeszcze Billy Zane w fioletowym spandexie.
„Fantom” rozgrywa się głównie w malowniczych latach 30. Jest pewna legenda, która mówi o ukrytej w bengalskiej dżungli czaszce. Wraz z dwoma innymi, podobnymi artefaktami czaszka daje władzę nad światem. Oczywiście, wielu buców z manią wielkości chętnie położyłoby na niej łapy. Na przykład Xander Drax (z takim imieniem i nazwiskiem nie miał wyjścia – musiał zostać złoczyńcą), który chciałby sprawować władzę nad Stanami Zjednoczonymi, a potem – może nawet nad całym globem. Na szczęście, strażnikiem skarbu jest Fantom, przystojny młodzieniec o twarzy Billy’ego Zane sprzed okresu, w którym jego włosy wykonały gwałtowny odwrót na barykady. Pomoże mu sprytna dziennikarka Diana Palmer, z którą naturalnie połączy go uroczy romans.
Myślę, że „Fantom” byłby o wiele lepszym filmem, gdyby w roli tytułowej obsadzono Bruce’a Campbella, tak jak początkowo planowano. Swoją charyzmą gwiazda „Martwego zła” na pewno rozsadziłaby ekran. Bruce dodałby filmowi też szczyptę autoironii, która zmieniłaby go w zabawę konwencją. No, niestety. Zane, który na koncie miał na pewno więcej ról w kinie mainstreamowym („Tylko ty”, „Milczenie baranów”, „Snajper”) zapowiadał większe zyski. Jako Fantom jest sympatyczny i ma kupę wdzięku, ale traktuje swoją rolę nieco zbyt poważnie i chyba zapomina, że biega po dżungli w różowych rajtach. W roli Diany wystąpiła Kristy Swanson, pierwsza Buffy, jedna z najbardziej obiecujących gwiazdek lat 90., która przepadła niestety dość szybko i dziś wegetuje na strychu Hollywood, podobnie zresztą jak Zane, dla którego przecież „Fantom” był przepustką do „Titanica”.
Najjaśniejszymi punktami „Fantoma” są czarne charaktery. Treat Williams jako Xander jest bardzo samoświadomy. Prezentuje się też na ekranie świetnie – ma w sobie czar gwiazdora złotej ery Hollywood i świetnie odnajduje się w roli głównego zbira. Ale to młodziutka Catherine Zeta-Jones jako zazdrosna Sala kradnie show. Aktorka tuż po „Fantomie” zagrała w „Masce Zorro” i zrobiła międzynarodową karierę. Dlaczego? Świetnie radzi sobie w scenach akcji, a w 1996 roku była prawdopodobnie jedną z 10 najpiękniejszych kobiet na świecie. Jeśli nawet nie przepadacie za kinem przygodowym, to warto „Fantoma” obejrzeć dla niej. I dla jej wdzięku.