„Rzeka śmierci”. Michael Dudikoff jako bardzo nudny Indiana Jones

Zaczyna się obiecująco: w przeddzień klęski Niemiec w 1945 roku, w kwaterze Nazistów, szalony hitlerowski naukowiec, doktor Wolfgang Manteuffel, zabija jednego z bliskich współpracowników na oczach jego kilkuletniej córki i zdradza zaufanie kolejnego, Heinricha Spaatza. Po wszystkim ucieka do Amazonii i zaszywa się tam na ponad dwie dekady.

fot. Cinema.de

Mamy lata 60., w niezbadanej amazońskiej dżungli dochodzi do tragedii. Przystojny awanturnik, John Hamilton ma za zadanie towarzyszyć w głuszy pewnemu naukowcowi i jego pięknej córce. Zostają napadnięci przez dzikie, zamieszkujące dżunglę plemię, doktor ginie, a dziewczyna zostaje porwana przez tubylców. Hamilton ucieka, ścigany przez poczucie winy.

fot. Cinema.de

Po kilku dniach, gdy dochodzi do siebie, postanawia wrócić do dżungli. Zwłaszcza, że panuje tam tajemnicza zaraza, którą badał zamordowany lekarz. Okazja na powrót nadarza się szybko. Okazuje się, że w tej samej dżungli ukrywa się hitlerowski zbrodniarz z początku filmu.

Hamilton na prośbę pałającego żądzą zemsty Spaatza, który tropił Manteuffela przez 20 lat, po raz kolejny zapuści się w dzikie ostępy, tym razem – wyjątkowo – nie tylko dla pieniędzy, ale też z przyzwoitości. Chce odnaleźć dziewczynę, którą zostawił na pastwę dzikich.

Spaatzowi w jego misji towarzyszy piękna blondynka, kochanka Maria, która okazuje się oczywiście być córką zamordowanego na początku filmu hitlerowskiego oficera. A tajemnicza zaraza to dzieło obłąkanego nazistowskiego lekarza, który w dżungli kontynuuje swe zbrodnicze eksperymenty.

fot. Cinema.de

Brzmi całkiem nieźle, prawda? „Rzeka śmierci” to ostatnia kinowa adaptacja powieści Alistaira MacLeana, autora m.in. „Tylko dla orłów” i „Dział Navarony”, książek, które zostały z powodzeniem zekranizowane. „Rzeka śmierci” jest jednak znacznie mniej udaną adaptacją, co zresztą wielu krytyków tłumaczyło tym, że sama powieść MacLeana jest wybitnie kiepska. A z kiepskiej książki trudno zrobić dobry film. „Rzeka śmierci” jest też pierwszą adaptacją powieści brytyjskiego pisarza nakręconą po jego śmierci. MacLean zmarł w 1987 roku, w wieku 64 lat.

fot. Cinema.de

Wydawałoby się, że z taką obsadą „Rzeka śmierci” może być tylko sukcesem, a w najgorszym razie – sympatycznym filmem przygodowym w stylu „Indiany Jonesa”. Michael Dudikoff, flagowy aktor wytwórni Cannon Films gra Hamiltona. Robi to z wdziękiem, którego nigdy mu nie brakowało, ale chyba nieco zbyt poważnie podchodzi do swojej roli. Jego bohater snuje też niespieszną narrację zza kadru, która zamiast objaśniać widzom meandry zagmatwanej fabuły, ma raczej efekt usypiający.

fot. Cinema.de

„Rzeka śmierci” to nie „Czas Apokalipsy”, o czym zdaje się twórcy filmu od czasu do czasu zapominali. Na ekranie towarzyszą Dudikoffowi takie gwiazdy jak Donald Pleasence („Halloween”, „Ucieczka z Nowego Jorku”, „Wielka ucieczka”), Robert Vaughn, czyli słynny Napoleon Solo z oryginalnego serialu „Kryptonim U.N.C.L.E.” i Herbert Lom, który dla Cannona zrobił już wtedy m.in. „Kopalnie króla Solomona” z 1985 roku, gdzie wcielał się w zakochanego w Wagnerze pułkownika Bocknera.

Z ekranu wieje nudą, akcja rozwija się bardzo niespiesznie, a cała historia jest nieemocjonująca do tego stopnia, że nawet w czasie wielkiego finału nie zdołałam z siebie wykrzesać nawet odrobiny zainteresowania. Zdjęcia bywają ładne, ale strzelaniny są monotonne i pozbawione fantazji. Nawet wielki dramat Hamiltona, który odnajduje ukochaną, po to, by dowiedzieć się, że i ona zaraziła się chorobą wynalezioną przez Manteuffela, nie chwyta za serce.

fot. Cinema.de

Jeśli „Rzeka śmierci” miała być nowym „Indianą Jonesem” z nieco poważniejszym klimatem, to reżyser filmu, Steve Carver, poniósł całkowitą klęskę. Na koncie ma kilka filmów z Chuckiem Norrisem, więc doskonale wie, jak robi się kino klasy B, najważniejszym filmem w jego dorobku jest jednak chyba kultowa „Sroga mama” z 1974 roku. Widać wyraźnie, że na przełomie lat 80. i 90. zapomniał już, jak robi się kino gatunkowe.

O kobiecych postaciach nie ma co wspominać. Grające tu Sarah Maur Thorp i Cynthia Erland niewiele mają tu do roboty, a żadna z nich nie wykorzystała potencjału swojej postaci. Zwłaszcza Erland, która jako szukająca zemsty na mordercy ojca-nazisty dziewczyna, mogła stworzyć naprawdę przejmującą, rozdartą wewnętrznie bohaterkę.


Dudikoff podobno sam wykonywał wszystkie numery kaskaderskie, co miało się skończyć w szpitalu. Wytwórnia Cannon Films, która sprzedawała swoje filmy jeszcze zanim jej szefowie mieli 100 proc. pewności, że w ogóle powstaną, początkowo widziała w roli Hamiltona Roberta Ginty (m.in. dwie części „Tępiciela”), który w latach 80. wyrósł na gwiazdę kina akcji.

Ginty przedstawiany był jako gwiazda „Rzeki śmierci” w materiałach promocyjnych, ostatecznie jednak Cannon zrezygnował z aktora, a rolę dostał ulubieniec wytwórni, „Amerykański ninja”, czyli Michael Dudikoff. Przystojny, jak zawsze prezentuje się w „Rzece śmierci” jak James Dean kina klasy B. Szkoda tylko, że jego rola sprowadza się do palenia papierosów i spoglądania w dal.