„Ludzie-koty”. Pokochasz albo znienawidzisz

Trudno jest zrobić film-metaforę o inicjacji seksualnej, z ludźmi, którzy zamieniają się w pantery, kilkoma makabrycznymi efektami specjalnymi i nie popaść przy tym w śmieszność. Paulowi Schraderowi się udało. Jego „Ludzie-koty” to film, który się kocha, albo reaguje się na niego alergicznie. Jak na kocią sierść. Trudno jednak przejść obok niego obojętnie, a zignorować ponadczasowość kawałka „Cat People” napisanego i wykonanego przez Davida Bowie po prostu nie sposób.

fot. IMDB

„Ludzie-koty” to thriller erotyczny z elementami fantasy i horroru, remake filmu o tym samym tytule z roku 1942. W oryginalne Irena jest Serbką, nieśmiałą, samotną dziewczyną, która nie może znaleźć sobie miejsca w Nowym Jorku. Najlepiej czuje się w zoo, gdzie sporo czasu spędza przez wybiegiem czarnej pantery. Poznaje tam swego przyszłego męża, Olivera. Irenę dręczy jednak niepokój, wierzy, że ciąży na niej klątwa mitycznych  „ludzi-kotów”. I że może się zamienić w panterę, jeśli tylko pozwoli sobie na chwilę namiętności.

fot. IMDB

Wersja Schradera jest dość wierna oryginałowi pod względem fabularnym. W filmie z 1982 roku Irena przyjeżdża z Kanady do Nowego Orleanu, do odnalezionego po latach brata, Paula. Jako dzieci zostali rozdzieleni po tym, jak ich rodzice, cyrkowcy, popełnili samobójstwo. Paul i Irena tułali się po sierocińcach i rodzinach zastępczych, aż w końcu, zjednoczeni mogą być dla siebie rodziną. Paulowi jednak wcale na tym nie zależy. A przynajmniej nie w tradycyjnym sensie. Od pierwszej chwili pała do swojej siostry niebraterskim pożądaniem. Skrywa też mroczny sekret – zamienia się w czarną panterę i musi zabijać. Dopóki nie połączy się w seksualnym akcie ze swoją siostrą. Dla Ireny, które nie zna historii swej rodziny zainteresowanie brata i morderstwa popełniane w okolicy są zagadką. Podobnie jak Olivera, kustosza zoo, którego dziewczyna poznaje przed klatką czarnej pantery. Paul będzie za wszelką cenę próbował przekonać Irenę, że związek z nim jest jedynym sposobem na szczęście dla nich obojga: ich gatunek może żyć w kazirodztwie, albo mordować.

fot. IMDB

Schrader potraktował samą historię napisaną przez DeWitta Bodeena nieco bardziej dosłownie, ale w swojej opowieści skupił się raczej na metaforze inicjacji seksualnej, dojrzewania i konsekwencji, jakie z niej wynikają. Na płaszczycie symbolicznej dzieło Schradera jest więc znacznie bardziej złożone od pierwszego filmu. Choć ma oniryczny klimat i sporo psychologicznej głębi, nie brak tu też erotyki, miejscami subtelnej, ale też – szokująco dosłownej. Ciało Nasstasji Kinski jest dość mocno eksponowane, a sama aktorka stworzyła w „Ludzach-kotach” jedną z lepszych kreacji w swojej karierze. Jest delikatna, uwodzicielska i bardzo zwierzęca jednocześnie. Udało jej się stworzyć wrażliwą bohaterkę, która czasami syczy jak pantera. I nie wypaść karykaturalnie.

fot . IMDB

Zresztą, obsada to olbrzymi atut filmu. Oprócz Kinski, na ekranie zobaczycie m.in. Malcolma McDowella w roli Paula i Johna Hearda jako Olivera. McDowell, specjalista od ról kazirodczych maniaków, podobno nie był pewien, czy powinien przyjąć rolę Paula. Bał się, że film będzie równie kiepski jak oryginał sprzed 40 lat. Schrader uspokoił go jednak  mówiąc, że zamierza skupić się na elementach horroru i erotyki. Dla Hearda, aktora znanego m.in. ze „Sposobu Cuttera” i „Fasolowej wojny” była to trauma. Po latach wyznał, że wyjątkowo niekomfortowo czuł się w czasie kręcenia scen erotycznych. Zmarł rok temu.

fot. IMDB

„Ludzie-koty” to film przepięknie sfotografowany i zmontowany. Nawet makabryczne sceny rozczłonkowywania, zjadania żywcem itd. mają w sobie dziwną poetykę i nie szokują, nawet w połączeniu z subtelnymi ujęciami zoo, czy Kinski spoglądającej spod gęstych rzęs. „Ludzie-koty” to jednak nie jest film dla wszystkich. Ci, którzy liczą na dobre kino mogą uznać film Schradera za niewyobrażalny, pretensjonalny gniot. Fani kina gatunkowego i poetyckich horrorów z lat 80. docenią jednak melancholijne piękno filmu, którego smutny finał odróżnia go od wielu innych produkcji tamtej dekady.

Film „Ludzie-koty” odniósł przyzwoity sukces kasowy. Przy budżecie wynoszącym 12 milionów dolarów film przyniósł producentom 21 milionów. Jeszcze w latach 90. szeptano o kolejnym remake’u, ale na szczęście pomysł póki co upadł. Po co przerabiać coś, co jest idealne?